czwartek, 27 grudnia 2012

Zapiekanka twarogowa z cukinią

W czasie, kiedy zalewają nas przepisy kuchni świątecznej, wrzucam wspomnienie ostatniej cukinii z ogródka mojej mamy.

Zapiekanka twarogowa z cukinią


250 dag półtłustego twarogu (wybieram półtłusty, ponieważ chudy jest znacznie bardziej przetworzony)
średniej wielkości cukinia
2 jajka
sezam
tahini
oliwa z oliwek
3 łyżki soku z cytryny

przyprawy do masy twarogowej (ilości według uznania):
kminek
ząbek czosnku
gorczyca
chilli
papryka słodka
biały pieprz
świeża bazylia/ świeża kolendra
sól himalajska

wegański ser:
szklanka nerkowcy
3 łyżki płatków drożdżowych
1 łyżeczka soku z cytryny
łyżeczka asofetidy
sól himalajska

Cukinie kroimy na maksymalnie 5 milimetrowe plastry. Układamy w naczyniu żaroodpornym nasmarowanym oliwą z oliwek i wysypanym ziarnami sezamu. Na warstwie cukinii układamy masę twarogową, którą uzyskujemy z połączenia sera, dwóch jajek, kminku, soli, ząbku czosnku, gorczycy, chilli, słodkiej papryki, białego pieprzu, świeżej bazylii lub świeżej kolendry. Na masę twarogową układamy wegański ser, który otrzymujemy w następujący sposób - umyte orzechy nerkowca moczymy przez noc, następnie blendujemy z płatkami drożdżowymi, sokiem z cytryny, solą i asofetidą - masa ma mieć konsystencję serka topionego. Warstwę "serowe" przykrywamy pozostałymi plastrami cukinii. Na wierzchu polewamy 3 łyżkami soku z cytryny, obsypujemy ziarnami sezamu, świeżą bazylią lub kolendrą, polewamy odrobiną tahinii. Podajemy na ciepło.

Smacznego!
Agniecha















poniedziałek, 17 grudnia 2012

Prezent poszukiwany!

Jeśli nie masz pomysłu na prezent, zajrzyj do menu, wybierz swój smak i zamów na: retrofoodd@gmail.com. Przez najbliższe 2 tygodnie Retro Food w świątecznej odsłonie. Poleca się! 




niedziela, 2 grudnia 2012

Raw food - ciasto numer 1

To jest miłość od pierwszego kęsa. Nieskromna jestem strasznie, ale rawfoodowe słodkości w moim wykonaniu smakują mi coraz bardziej. A do tego żadnych wyrzutów sumienia. Doceniam swoją pracę i kroję powoli małe kawałeczki, dokładnie przeżuwam delektując się wielowymiarowością smaków, pozbawionych uczucia nadmiernej, zabijającej słodkości.

Poniżej przepis na surowe tarteletki. Nie wyglądają one może na zdjęciach zbytnio zachęcająco, bo wykonałam je w nieodpowiednich formach, które uniemożliwiły mi wyjęcie ciastek - wypełnienie zbyt ciężkie, forma zbyt głęboka. Ale istnieje wspaniałe rozwiązanie, jakimi są brytfanki na tarty i tarteletki z wyjmowanym spodem - nabyłam jedną w ostatnim tygodniu i sprawiło mi to zupełnie dziecięcą radość. Już widzę kolejne surowe i słodkie twory (i zdjęcia na lepszym pozimie ;)- doskonałe uczucie, prawie jak samo jedzenie!

Surowe tarteletki z bananowym kremem

spód:
1/2 szklanki migdałów
1/2 szklanki wiórków kokosowych
1/2 szklanki siemienia lnianego
6-8 daktyli
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżeczka esencji waniliowej
1 łyżeczka miodu

W blenderze umieszczamy i blendujemy kolejno: migdały, wiórki kokosowe, siemię lniane, opłukane we wrzątku daktyle. Zblendowaną masę łączymy w miseczce z sokiem z cytryny, esencją waniliową i miodem. Mieszamy i możemy wykładać foremki na spodzie i brzegach.

krem:
1 duże awokado
2 dojrzałe banany

1 kaki

Awokado i banany blendujemy na gładką masę. Układamy w na spodach tarteletek. Ja dwie warstwy kremu oddzieliłam cieniutkimi plasterkami kaki i ułożyłam je również, jak widać, na wierzchu.
Odstawiamy do lodówki na przynajmniej 2 godziny, aż smaki się przegryzą, a ciasto schłodzi.

Smacznego!
Agniecha







sobota, 24 listopada 2012

Pasztet wegański

Ostatnio upiekłam pierwszy w życiu pasztet! Była to dla mnie znów przełomowy moment w kuchni, bo wydawało mi się, że babcia nad swoim drobiowym odprawia jakieś nieznane mi czary-mary. A tu się okazuje, że rzecz zupełnie prosta. W skrócie dwie czynności - mieszasz i pieczesz.
Zdecydowałam się na czerwoną soczewicę, ponieważ nie chciałam gotować strączków wcześniej, do tego zestaw warzyw, które tworzą pełny smak pasztetu.

Soczewicowo-jaglany pasztet wegański 

(duża porcja)

250 g czerwonej soczewicy
150 g kaszy jaglanej
2 małe marchewki
2 małe pietruszki
1 mały seler
2 średnie cebule
1 pęczek natki pietruszki
5 ząbków czosnku
1 szklanka wody filtrowanej

5 łyżek oliwy z oliwek
jarzynka
kurkuma
chilli
pieprz czarny
słodka papryka
majeranek
kminek
tymianek
sól himalajaska

Wypłukaną soczewicę i kaszę jaglaną, ząbki czosnku wrzucamy do robota i rozdrabniamy z wodą - masa nie powinna być gładka, a raczej mieć grudkowatą fakturę. W tym czasie obrane marchewki, pietruszki i selera posypujemy jarzynką i gotujemy na półmiękko na parze. Korzystając z wolnej chwili kroimy na dowolne cząstki cebulę i podsmażamy na złoty kolor na oliwie z oliwek. Potem siekamy drobno natkę pietruszki. Kiedy warzywa dojdą, wraz z cebulą również je blendujemy, ale na gładki krem. 
Soczewicę z kaszą oraz zblendowane warzywa umieszczamy w misce i dodajemy do nich przyprawy (według uznania) oraz natkę pietruszki - łączymy składniki. Następnie smarujemy formę do pieczenia oliwą z oliwek, wysypujemy brzegi ziarnami sezamu, umieszczamy w nim masę pasztetową (brzmi niesmacznie...). Wierzch posypujemy ziarnami sezamu. Pieczemy przez godzinę w piekarniku o temperaturze 180 stopni.

Smacznego!
Agniecha




poniedziałek, 12 listopada 2012

Mięsożerna rodzina na diecie wegetariańskiej

Ostatnio mama przez telefon powiedziała do mnie: "To jak przyjedziesz, to nam coś ugotujesz". Był długi weekend, u mnie dwa dodatkowe dni urlopu - w głowie relaks, a tak się gotuje najlepiej. Więc wzięłam sobie słowa mamy do serca i postanowiłam ugotować. Zadanie to trochę trudne, bo mamę ciężko przekonać do nowych smaków, a dojrzewający bart z dziką satysfakcją podkreśla, że obiad bez mięsa, to nieobiad.
Musiałam wyważyć smaki - z jednej strony coś nowego, a z drugiej coś, co kojarzy się z tym, co znają. Trzeba mieć też na względzie skromniejsze wyposażenie kuchni w składniki u mnie ostatnimi czasy niezbędne. Wypadkową wszystkich tych czynników było następujące menu:

dzień pierwszy

Krem marchewkowo-paprykowa

1 pietruszka
1/2 selera
1 cebula
2 ziemniaki
5 marchewek
5 sporych papryk

sól
pieprz czarny
imbir
cynamon
curry
słodka papryka
pieprz cayenne
oliwa z oliwek

Marchewkę obieramy ze skórki, przekrawamy na połówki. Paprykę pozbawiamy pestek i kroimy na ćwiartki. Po czym układamy je na papierze do pieczenia skropionym oliwą z oliwek, pieczemy w piekarniku (ok. 170 stopni) przez pół godziny. W tym czasie w garnku rozgrzewamy oliwę i sporządzamy masalę z pieprzów, imbiru, słodkiej papryki, curry, cynamonu. Na rozgrzane przyprawy wrzucamy obrane i pokrojone w cząstki: pietruszkę, selera, ziemniaki i na końcu cebulę. Podsmażamy wszystko przez 5 min, aż lekko się zarumieni. Następnie zalewamy 3 litrami wody i gotujemy przez 15 min. Po ich upływie wyjmujemy z piekarnika warzywa i wrzucamy do wywaru. Solimy i gotujemy jeszcze 15 min. Na koniec wszystko blendujemy na gładki krem. Podałam zupę z kleksem słodkiej śmietany, pestkami słonecznika i grillowanymi paskami zielonej papryki.

II danie - kotleciki kalafiorowe i kasza gryczana z sosem z porów i leśnych grzybów, ogórki kiszone

mały kalafior
paczka otrębów owsianych
bulka tarta

żółty ser
pęczek natki pietruszki
pieprz czarny
sól
czosnek
zioła prowansalskie
oliwa z oliwek



Drugie danie miało zrównoważyć "awangardę" zupy kremu, dlatego zdecydowałam się na kotleciki. Bo  k o t l e t  mówi samo za siebie. A powstały one w następującym procesie:
Kalafior w solonej wodzie gotujemy raczej al dente (można też zrobić na parze), po odcedzeniu blendujemy. Dosypujemy paczkę (200 g?) otrębów owsianych (mogą być inne ulubione) i klika łyżek bułki tartej - po 10 minutach konsystencja powinna być zwarta i pozwalać na formowanie kotlecików, jeśli tak nie jest, należy dodać jeszcze otrębów lub bułki. Potem dodajemy: umytą i drobno posiekaną natkę pietruszki, pieprz, zioła prowansalskie i czosnek przeciśnięty przez praskę. Mieszamy, formujemy kotleciki zamykając w środku kostkę żółtego sera. Smażymy z obydwu stron na oliwie z oliwek.

Do tego gotuję kaszę gryczaną i sos z leśnych grzybów - pokochałam ostatnio to połączenie.

sos

2 pory
2 garście suszonych grzybów
śmietana
masło
sół
pieprz

Przepis niezwykle prosty, wymyślony w ostatnich, dość marnych finansowo czasach.
Suszone grzyby zalewamy wrzącą wodę i odstawiamy na kilka godzin.
Po kilku godzinach... ;) podsmażamy na maśle skrojone w talarki białe części pora. Kroimy grzyby w mniejsze cząstki, dodajemy do porów. Chwile również smażymy, po czym zalewamy wodą z moczenia. Dusimy 5 min. Jeśli mamy za dużo wody, należy ją trochę odparować. Zabielamy sporą ilością śmietany, solimy i pieprzymy.

Do drugiego dania podałam ogórki konserwowe mamy. Przepis innym razem.

Wieczorem, jako ciekawostkę, zaserwowałam zielonego szejka z sałaty masłowej, banana, kaki i krowiego mleka. Sałata nie jest już tak intensywnie zielona jak latem, dlatego efekt - zielone+słodkie - nie był piorunujący.


dzień drugi

Krem z dyni, który możecie znaleźć tu.
W związku z tym, że na obiad zaproszeni byli dziadkowie, drugie danie nie mogło się obyć bez mięsa.
Ale za to postanowiłam zaprezentować jeszcze deser. Smakował wszystkim, choć niektórzy w mej rodzinie nie lubią manny, rodzynek i bananów. Jak myślicie, co zaproponowałam?

Halawa 

250 g kaszy manny
150 g masła
3 banany
spora garść rodzynków
spora garść orzechów włoskich
1/2 szklanki cukru
cynamon

Na maśle prażymy kasze mannę, aż będzie miała kolor "kawy z mlekiem". W garnku gotujemy litr wody, wrzucamy do niego banany, rodzynki, orzechy i cukier. Gotujemy mniej więcej tyle, ile prażymy kaszę - banany powinny się rozpaść i stworzyć cukrowy syrop. Wtedy wkładamy uprażoną kaszę - ostrożnie, bo łączymy gorący olej z wodą. Dosypujemy cynamon. Cały czas mieszamy, powinniśmy uzyskać dość sztywną masę - jeśli będzie za gęsta dodajemy wody, jeśli za rzadka dosypujemy manny. Do potrawy tej możemy dodaj ulubione bakalie i duuużo improwizować według własnego gustu.

I co? Jest drugi dzień i na tym koniec moich wegetariańskich popisów, rodzina traktuje ten jadłospis w kategoriach ciekawostki i chce już z krainy ekscesów powrócić na znany grunt. Poniżej kilka scenek i cytatów z eksperymentem kulinarnym w tle:


Mama pyta barta, czy jego dziewczyna nie chciałaby trochę zupy marchewkowej. Brat dzwoni do niej, ona chyba mówi, że nie bardzo, on jednak ją namawia. Po odłożeniu słuchawki mówi: "Mamo, pozbędziemy się trochę."

Facet mamy do brata na widok pierwszego obiadu: "No to będziemy sobie musieli chyba pizze zamówić."

Mama po pierwszy dniu mojego gotowania: "Wszystko to jest pracochłonne, a nie jak kromka chleba i wędlina."

Brat: "jem tak wolno, bo gorące".

Facet mamy: "ja nie mówię, że to jest niedobre, ale nie jestem przyzwyczajony"

Babcia: "to nie jest złe, powiedziałabym, że nawet dobre".

No i tak to :)

poniedziałek, 15 października 2012

Krem dyniowy wieczorową porą

Czas jesieni, dopiero od tego roku jawi mi się w pełnej świadomości i odwadze. Pierwszy raz bowiem, może wstyd się przyznać, wbiłam nóż w wielką, twardą, pomarańczową banię, zwaną dynią. Nieznana mi wcześniej, nomen omen, od kuchni, nie gościła w moim rodzinnym domu. Jednak nie mogłam powstrzymać się fascynacji z nią związanej. Podpytałam kogo trzeba i według własnej praktycznej interpretacji, ugotowałam krem dyniowy.

Krem dyniowy z mlekiem kokosowym

1 kg dyni hokaido
1 marchewka
1 pietruszka
1/4 selera
1/2 cebuli
1 brukselka
mleko kosowe
kolendra
kumin
kurkuma
imbir
sól
olej ryżowy

Myjemy wszystkie warzywa. Marchewkę, pietruszkę, selera i cebulę obieramy oraz kroimy w dowolny sposób. Trzy pierwsze warzywa i brukselkę wrzucamy na rozgrzany olej z kolendrą, kuminem, kurkumą, imbirem. Smażymy, po 5 minutach dodajemy pokrojoną dynie (tej odmiany nie trzeba obierać ze skórki) oraz cebulę. Kontynuujemy kolejne 5 min. Następnie zalewamy wodą, tak aby przykryć warzywa. Gotujemy, aż wszystkie będą na w półmiękkie. Następnie blendujemy. Jeśli brakuje smaku którejś z przypraw, warto dodać ją w tym momencie. W sytuacji gdy nasze mleko kokosowe jest rzadkie, warto dolać je przed zblendowaniem - ładnie połączy się z kremem; jeśli natomiast ma konsystencję śmietanową - dobrze będzie wyglądać jako kleks na zupie.

Smacznego!
Agniecha



niedziela, 7 października 2012

Ciasto bez mąki i proszku do pieczenia

Przepis na to ciasto znalazłam w książce do Temomixa. Postanowiłam zaadaptować go do moich kuchennych warunków, w których brak tego urządzenia. To dla mnie nie lada gratka, bo składniki pysznie wyglądającego w książce ciasta, były wyłącznie naturalne - migdały, cukier, cytryna, jajka.
Postanowiłam jeszcze trochę pozmieniać to, co tam znalazłam. Okazało się też, że nie jest to koniec drogi do udoskonaleń.
Termomiks zdecydowanie lepiej poradzi sobie ze zmieleniem migdałów - mój ręczny blender zbijał je w lepką masę, co z pewnością odebrało puszystości babeczkom. Na pewno lepszy będzie blender stojący (który kiedyś będę mieć ;), można też po prostu użyć mączki migdałowej; postanowiłam również zamiast zwykłego białego cukru dać cukier trzcinowy i jedyną "grzeszną" rzecz w tym zestawieniu - białą czekoladę - która jest wspomnieniem pewnego idealnego smaku ciasta - babki cytrynowej z białą czekoladą. Następnym razem dodam jeszcze raz tyle skórki cytryny, aby smak słodki i kwaśny jeszcze lepiej ze sobą kontrastowały.
Mimo wszystko było pysznie, dlatego przepis zamieszczam i namawiam do pieczenia oraz eksperymentowania!

Ciasto migdałowe

200 g migdałów
3 łyżki cukru trzcinowego
skórka z 1 cytryny
3 jajka
1 tabliczka białej czekolady

Migdały blendujemy aż do uzyskania mączki migdałowej; jeśli pozostaną większe cząstki, migdały będą smacznie chrupać w cieście. Jajka z trzema łyżkami cukru ubijamy mikserem ok 5 min. Białą czekoladę rozgniatamy (według dowolnego sposobu). Zcieramy skórkę z cytryny
Delikatnie łączymy mączkę migdałową z pianą z jajek, dokładamy skórkę z cytryny oraz pokruszoną czekoladę. 
Masę ułożoną w foremkach wkładamy do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika i pieczemy przez 25-35 min. 

Smacznego!
Agniecha



wtorek, 25 września 2012

Smażone kwiaty cukinii

Choć o kwiatach cukinii usłyszałam wraz rozpoczęciem tegorocznego sezonu na te warzywa, dopiero wczoraj postanowiłam wypróbować ich smak. Już coraz mniej dziwi mnie egzotyka kulinarna, która rośnie w naszym klimacie, a którą dopiero teraz wprowadzamy lub do której wracamy w naszych potrawach. Zachwycają mnie głosy, takie jak ten lub ten.

Kwiaty cukinii nie dostępne na targu warzywnym, na którym zwykle się zaopatruję. Doskonale delikatne i żywe trafiły do mojej kuchni z ogrodu mamy. Czyli przebyły trasę ponad 200 km. Niestety z zerwanej partii, drogę przetrwała połowa. Ale przynajmniej już wiem, że warto tę rośliną subtelność pielęgnować i dużo wcześniej rozpocząć sezon przyszłoroczny.
A oto mój pierwszy, nieśmiały z nimi kontakt, stąd i przepis bardzo prosty.

Smażone kwiaty cukinii

5-6 kwiatów cukinii
1 jajko
2 łyżki ziaren sezamu
sól himalajska
czarny pieprz
olej ryżowy
natka pietruszki 
sos sojowy

Kwiaty cukinii delikatnie opłukujemy. Roztrzepujemy jajko, łączymy z sezamem, solą i pieprzem. Maczamy w nim kwiaty, po czym układamy na rozgrzanym oleju. Smażymy z każdej strony. Zdejmujemy z patelni, układamy na talerzu i posypujemy posiekaną natką pietruszki oraz skrapiamy sosem sojowym.

Smacznego!
Agniecha





poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wegetariańskie tarteletki

Dzisiejszy przepis nie jest dla tych, którzy zastanawiają się nad zawartością swojego talerza. Będzie taki grzech, jak biała mąka i prawie bezwartościowe pieczarki. Nic nie poradzę, czasem mam zapędy do tego, co tylko wygląda ładnie lub łechce podniebienie swym słodkim smakiem, tym bardziej w ostatnie, beztroskie weekendy lata...

Tarteletki z farszem z pieczarek 

Ciasto:
- 2 i 1/3 szklanki mąki pszennej
- 100 g masła
- 1/3 szklanki wody
- szczypta kurkumy

Ogrzane w temperaturze pokojowej masło pokrojone w na małe kawałki łączymy z mąką i kurkumą, w trakcie dodajemy wodę; zagniatamy. Gotowe ciasto rozwałkowujemy i wycinamy kwadraty o powierzchni większej niż górna średnica naszych foremek na tarteletki. W wysmarowane masłem foremki wkładamy ciasto, dokładnie przyciskając do ścianek; obcinamy fragmenty, które wystają poza ich wysokość; nakłuwamy powierzchnię ciasta widelcem. 

Farsz:
- 500 g pieczarek
- 2 duże cebule
- 3/4 pęczka natki pietruszki
- 2 łyżki masła
- sól himalajska
- pieprz czarny
- kilka kropel soku z cytryny

Cebule pokrojone w "ćwierć-księżyce" smażymy na złoty kolor na maśle, pod koniec dodajemy posiekane pieczarki. Dusimy tak długo, aż odparują całą wodę. Przyprawiamy solą, pieprzem i sokiem z cytryny. Po czym zdejmujemy z ognia i posypujemy posiekaną pietruszką. 



Gotowym farszem wypełniamy tarteletki do 3/4 wysokości. Wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 180-200 stopni na około 25 min. Pod koniec układamy plasterki/starty ser - mozzarella, cheddar, gouda - rodzaj według uznania i zapiekamy jeszcze minutę. 
Gotowe tarteletki podałam z surowym sosem pomidorowo-paprykowym.

Sos:
- 1 średnia papryka
- 3 pomidory lima
- 2 ząbki czosnku
- oregano
- bazylia
- chili

Pomidory sparzyć wrzątkiem (im dłużej trzymamy je w wodzie, tym cieplejszy będzie nasz sos), wrzucamy do blendera. Dodajemy pokrojoną w kostkę paprykę i przyprawy. Blendujemy i gotowe. 

Smacznego!
Agniecha



sobota, 25 sierpnia 2012

Zielone koktajle, czyli słów kilka o zielonej krwi

Dziś post informacyjno-praktyczny o pewnym witariańskim przysmaku. Z pewnością część z Was słyszała lub smakowała już zielonych szejków. Chciałam zebrać w tym wpisie wszystkie wiadomości o tym dlaczego warto włączyć je do swojej diety, jak wpływają na nasz organizm oraz jak je przyrządzać. W większości informacje zawarte poniżej pochodzą z książki "Rewolucja zielonych koktajli" Victorii Boutenko, która z większością swojej rodziny stosuje dietę witariańską. Zielone szejki są wypadkową jej spontanicznych praktyk podczas stosowania surowej diety, które we wspomnianej książce zostały omówione w sposób naukowy.

Zacznijmy zatem od tego, czy wszystkie zielone rośliny mogą być używane do przyrządzenia kotktajlu - "Moja definicja >>zieleniny<< - pisze Boutenko - to płaskie liście roślin, przymocowane do łodygi, które można owinąć wokół palaca, z kilkoma wyjątkami, m. in. miękolczy koszenilodajnej i selera naciowego", dalej zaznacza też, że nie są to również niedojrzałe owoce.
Tutaj lista zieleniny, który przedstawia w "Rewolucji...":

ROŚLINY UPRAWNE
amarant
burak liściowy - botwinka
cykoria endywia
cykoria sałatowa radicchio
endywia
jarmuż
kapusta chińska bok choy
kapusta pastewna
krwiściąg mniejszy
liście bambusa
liście dyni
liście goji (kolcowój pospolity)
liście miękolczy koszenilodajnej (nopal cactus)
liście ogórka
liście winogron
łoboda
mizuna
młode źdźbła pszenicy
nać buraka
nać marchwi
nać pietruszki
nać rzodkiewki
roszpunka warzywna
rukola
sałata (wszystkie odmiany, czerwone i zielone)
sałata frisee
sałata rzymska
seler
szpinak
zielona sałata
zielone części gorczycy

DZIKIE ROŚLINY JADALNE I WODOROSTY
babka
dzika gorczyca
dzika rzodkiew
dziki fiołek
gwiazdnica komosa biała
koniczyna
liście i kwiaty róży
lubczyk
margerytka (kwiaty i liście)
mlecz (liście i kwiaty)
pokrzywa
portulaka pospolita
poziomka
rdest
rzeżucha
szczaw
szczaw kędzierzawy
szpinak kubański
ślaz

ZIOŁA
bazylia
bergamotka (mięta pieprzowa)
kolendra
koperek
koper włoski
liście mięty
melisa
mięta
mięta ogrodowa
pachnotka zwyczajna (shiso)
pietruszka naciowa (wszystkie odmiany)
stevia

KIEŁKI - stosujemy nie więcej niż garść i nie częściej niż raz-dwa razy w tygodniu. Kiełki między 3-6 dniem zawierają bardzo dużą ilość alkaloidów.
brokuł
kiełki gryki
koniczyna
kozieradka
lucerna
rzodkiewka
słonecznik

ZIOŁA LECZNICZE - również zawierają sporą dawkę alkaloidów, w razie skutków ubocznych lepiej z nich zrezygnować i zwykle używac jako dodatek.
Funkia (Hosta)
iglica pospolita
jasnota
klon palmowy - młode liście
koniczyna
kwiaty i liście malwy
kwiaty i liście nagietka
kwiaty i liście żywokostu
Lapsana communis (łoczyga pospolita)
Lavatera (ślazówka, malwa krzewiasta) - kwiaty i liście
liść aloesu
liście figi
liście karczocha hiszpańskiego
liście i kwiaty ogórecznika
marchewnik anyżowy
miłorząb
młode igły daglezji
ostropest
przytulia
salsefia
skrzyp
szczawik bulwiasty
trybula

O co chodzi z tym zielonym?
Rośliny zawdzięczają swój zielony kolor chlorofilowi, który przekształca energię słoneczną w ATP, czyli energię potrzebną do życia wszystkim organizmom żywym. Dodatkowo różni się on tylko jedną cząsteczką od hemoglobiny i jest podstawą procesu powstawania wszystkich węglowodanów. Zielone liście zawierają wszytskie istotne minerały, niezbędne witaminy, a nawet konieczne aminokwasy. Jedynie nie posiadają witaminy B12.
Jaki wpływ ma na nas chlorofil?
Można powiedzieć zbawienne - oczyszcza, pomaga w utrzymaniu prawidłowej flory bakteryjnej jelit, działa bakteriobójczo i wzmacnia układ immunologiczny, przyspiesza gojenie się ran oraz leczy stany zapalne, unieszkodliwia większość substancji rakotwórczych, bierze udział w syntezie witamin A, E i K. Zawiera kwas foliowy, który jak wiemy jest cudownym antydepresantem; duże ilości witaminy C pozwalają zachować nam piękny wygląd skóry, zębów; jednym słowem dzięki zieleninie możemy cieszyć się pięknym ciałem, dobrym samopoczuciem oraz pełnią wigoru.

Najwięcej substancji odżywczych znajduje się w liściach tuż przed okresem kwitnienia, potem wszystkie koncentrują się w nasionach, ale liście żółkną i opadają.

Zasady przyrządzania zielonych koktajli:
1. Nasze napoje powinny składać się z 60% zieleniny i 40% owoców. Jeśli nie chcesz/nie możesz jeść owoców, używaj nieskrobiowych warzyw: pomidory, ogórki, słodka papryka, awokado, seler naciowy lub owoce o niskim indeksie glikemicznym - jagodowe, jabłka, wiśnie, śliwki, grejpfruty.
Na początku nie warto zaczynać od zieleniny, która ma charakterystyczny lub intensywny smak. Z czasem sami będziemy szukać nowych, ciekawszych doznań, a nawet zwiększać proporcję na korzyść zieleniny.
Niezwykle dobre w są różnego rodzaju chwasty. Dziko rosnące rośliny, mimo ciągłej walki z nimi, wciąż sobie radzą, co znaczy tyle, że wykształciły dobry system odpornościowy, co jest również stanem pożądanym dla nas.
Ważnym jest, aby w przeciwieństwie do owoców, zmieniać - najlepiej codziennie - rodzaje zielonych liści, bo kumulujące się w organizmie te same alkaloidy powodują nieporządne objawy zatrucia. Jeśli stosujemy wiele róznych unikamy takich konsekwencji i jeszcze lepiej wzmacniamy układ odpornościowy.
2. Najlepiej spożywać dziennie około 3-4 szklanek koktajlu. Warto przygotować go rano, a potem przez cały dzień przechowywać w lodówce (nie zamrażarce!). Sączmy go jak najdłużej, dokładnie mieszając ze śliną. Traktujemy jako osobny posiłek, nie przystawkę lub danie, do którego warto jeszcze coś przegryźć.
Choć Boutenko pisze, że przechowuje swoje koktajle nawet do 60 godzin, ja nie trzymam ich dłużej niż 24h. Jeśli chcemy odżywiać się szejkami na przykład w podróży możemy wlać go do termosu, trzymać w przenośnej lodówce lub zaopatrzyć się w cudowne urządzenie, jakim jest osobisty blender (np. taki).
3. Konsystencja szejka zależy od naszych upodobań - może to być gęsty pudding do jedzenia łyżeczką albo napój, który możemy wypić przez rurkę. Najlepiej rozcieńczać go wodą, ewentualnie mlekiem roślin, a w ostateczności zwierzęcym.
4. Warto postawić na jak najprostsze kompozycje składników. Tak naprawdę wszystko zależy od naszych upodobań - postawmy na maksymalnie 2 rodzaje zieleniny i 3 rodzaje owoców.
5. Szejki słodźmy swoimi ulubionymi owocami, nie słodzikiem. Błonnik zawarty w zieleninie spowalnia wchłanianie cukru z owoców. Najlepiej nie obierać ich ze skórek; w wypadku jabłek i gruszek wrzucać też pestki. Dla smaku możemy używać ulubionych przypraw.
6. Raczej unikajmy nasion, orzechów, olejów, ponieważ spowalniają one przyswajanie.
7. Blendujemy wszystkie składnik w blenderze na najwyższych obrotach przez około 2 min. Im lepiej rozbity chlorofil, tym więcej dobra uwolnione dla nas.
8. Victoria Boutenko poleca zielone koktajle także dzieciom (jej wnuczek pierwszą łyżeczkę napoju dostał w wieku 6 miesięcy) i zwierzętom, które narażone są na spożywanie wielu przetworzonych produktów.











Kilka moich przepisów: 
1)
- sałata rzymska - 6 liści
- 10 malin
- 2 morele
- 6 migdałów
- mleko ryżowe

2)
- sałata rzymska - 2 liście
- rukola - garść
- 5 malin
- 1 banan
- 1/2 antonówki
- mleko krowie

3)
- sałata masłowa - 6 liści
- kilka gałązek pietruszki
- 1 mango
- 1 morela
- imbir
- woda/ kostki lodu

4)
- natka rzodkiewki - z jednego pęczka
- 1 nektarynka
- 5 malin
- woda/kostki lodu

5)
- szpinak baby - garść
- banan
- woda/kostki lodu
















Książkę "Rewolucja zielonych koktajli" możecie kupić we Wrocławiu w Księgarnio-Kawiarnio-Vegedajni Nalanda.
Więcej informacji o rodzinie Boutenko na http://www.rawfamily.com/.

środa, 22 sierpnia 2012

Pasto bobowo-brokułowa - moje kondolencje

Czas biegnie nieubłaganie, błogosławione miesiące lata kurczą się wraz z dobą, zabierając nam ze sobą powoli kolejne pyszne owoce i warzywa. W tamtym tygodniu odszedł od nas tegoroczny, świeży bób. Wczoraj robiłam z niego ostatnie dwa słoiki pasty, którą mogliście znaleźć w menu i rozkoszować się nią w zaciszu swoich domostw.

Na pocieszenie dla tych, którzy nie zdążyli zamówić, przepis, abyście byli przygotowani już na samym początku przyszłorocznego sezonu bobowego.

Pasta bobowo-brokułowa

- 25 dag bobu
- 25 dag brokuła
- koperek 
- ząbek czosnku
- sól himalajska
- pieprz czarny
- olej ryżowy
- pół łyżeczki cukru do gotowania brokuła

Bób gotujemy do miękkości, po czym odcedzając zostawiamy w garnku trochę wody. Brokuł gotujemy w osolonej i posłodzonej wodzie przez 8 min. Blendujemy bób z odrobiną wody (zaczynam od niego, bo skórki, których szkoda wyrzucać - cenne źródło błonnika - są dość twarde), następnie dodajemy pokrojony drobno lub przeciśnięty przez praskę czosnek, znów blendujemy, a potem dopiero wrzucamy do naczynia brokuła oraz olej, sól, pieprz i jeszcze raz blendujemy. Na końcu dodajemy drobno pokrojony koperek i wszystko mieszamy.


Smacznego!
Agniecha
Tutaj pasta podana na krążkach z cukinii z sałatą radicchio


Porcja z przepisu wystarcza na jeden słoik ok. 300 ml.

Pasteryzacja: najpierw wyparzam słoiki i nakrętki, potem do rozgrzanych wkładam także gorącą pastę. Warzywa strączkowe dla bezpieczeństwa pasteryzuję przez 3 dni, po 30 minut w rozgrzanym do 130 stopni piekarniku. Niestety jednak w wypadku tej pasty, nawet przy tak restrykcyjnych regułach, są problemy ze szczelnością słoika. Znacie jeszcze inne sposoby na pasteryzację strączkowych??? 

Co do słoika?!Organizator: WeganNerd

środa, 15 sierpnia 2012

Zupa pomidorowa pod natchnienem

Pomysł na ten post powstał w procesie wieleczynnikowego natchnienia. 
Po pierwsze, nie bez wpływu, zostały powracające nieświadomie wspomnienia z czasów życia, dosłownie, na garnuszku u mamusi. Niemalże cotygodniowym rytuałem było serwowanie przez mamę w poniedziałek zupy pomidorowej. Stosowała ona tak sprytny wybieg, że do niedzielnego rosołu dodawała przecier pomidorowy i śmietanę oraz (żelazna zasada) "grubszy" makaron. Dobra była/ jest jej zupa - tylko ja już rzadko teraz zostaję u niej w poniedziałek, dlatego musiałam wymyślić swoją wersję zupy na początek tygodnia.

Drugim czynnikiem, dla którego powstała moja pomidorowa jest akacja Smaczne Tanie Wegańskie. Czas zatem na przepis i cennik:

Wegańska zupa pomidorowa

- 7 pomidorów lima - 3zł
- 4 zwykłych (?) pomidorów - 4 zł
- 2 średnie marchewki 
- 1 pietruszka
- 1/4 selera 
- 1 cebula - razem 2 zł
- papryczka chilli - 1 zł
- oliwa z oliwek
- ząbek czosnku
- bazylia
- oregano 
- sól himalajska
- czarny pieprz - razem pewnie 1 zł
- 250 ml wody 

Wszystkie składniki - 11 zł. Z tych proporcji powstały 4 spore miseczki zupy, a więc jedna to jakieś 2,75 zł.
 
 
Marchewki, pietruszkę i selera obieramy ze skórki*. Pokrojone w małe cząstki wrzucamy do garnka na rozgrzaną oliwę. Mieszamy, a gdy warzywa nabiorą lekkiego koloru dorzucamy obraną i poszatkowaną cebulę. Dodajemy rozdrobnione chilli i czosnek. Dusimy tak pod przykryciem jeszcze około 7 minut. W tym czasie sparzamy pomidory i zdejmujemy z nich skórkę, potem kroimy na cząstki, żeby jak najszybciej się rozpadły.
Po siedmiu minutach zalewamy warzywa w garnku szklanką wody, a następnie wrzucamy pomidory. Gotujemy razem około 15 minut, a pod koniec solimy, dodajemy pieprz, bazylię i oregano. Zdejmujemy z ognia i blendujemy. Ja podaję z podprażonym słonecznikiem lub pestkami dyni.


Smacznego!
Agniecha

Wracając jeszcze do natchnienia - trzeci powód - moja fotograficzna pamięć, która zakodowała ostatnio taki obrazek:


A więc niech czerwona zupa zrobi Wam dobrze na serducha! Ja tym czasem uciekam na wakacje.

* Kiedyś tego nie robiłam, bo uważałam, że należy zjadać wszystko tak, jak daje to natura. Obecnie obieram co się da lub dokładnie myję - warstwa wierzchnia jest najbardziej narażona na pleśnienie, które wraz z pożywieniem przenosi się do naszego organizmu.

piątek, 10 sierpnia 2012

Dietetyczne pancakes

Sięgając pamięcią wstecz, lanserskie, bo nie nasze - amerykańskie pancakes'y zaczęły być modne jakie 5-7 lat temu. Wszyscy wypowiadali to magiczne słowo, a ja miałam wielką ochotę na spróbowanie typowego, pochodzącego zza Oceanu, naleśnika. Wydawało mi się to niemal tak przejmującym doświadczeniem, jak picie w czasach przedszkolnych seledynowego napoju z przebijanego słomką woreczka. (sic!)
Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że pancakes'y jadłam u swojej własnej babci wcześniej niż wszystkie inne wynalazki przywiezione z Zachodu. Okazało się, że 'racuszki', bo tak się w moim domu nazywało te amerykańskie naleśniki, nie były żadnym dobrem luksusowym, a bardzo prostą przekąską, która doskonale smakowała w towarzystwie typowo polskich okoliczności. Babcia serwowała nam eliptyczne, pulchne, złote placki, doskonale wilgotne od tłuszczu, a do tego, w zależności od okazji, cukier puder lub mus owocowy. Od babci też mam przepis na moje pancakes'y. Ale oczywiście bez modyfikacji się nie obeszło.

Pancakes'y na ciemnej mące bez cukru

- 1/2 szklanki mąki żytniej
- 1/2 szklanki mąki orkiszowej
- 1/2 szklanki mąki pszennej wszystkie z pełnego ziarna
- 420 ml kefiru
- płaska łyżeczka sody
- tłuszcz do smażenia (użyłam oleju ryżowego)

Mąki i sodę mieszamy ze sobą, aż równomiernie się połączą. Dodajemy kefir i miksujemy przez 5 min na średnich obrotach. Smażymy na patelni teflonowej z jak najmniejszą ilością oleju. Ja do swoich mini placuszków użyłam patelni do jajek sadzonych ze specjalnymi wgłębieniami. 


Nie używam cukru, bo "słodzę" je ogromną ilością surowych musów owocowych. Tym razem przygotowałam trzy:
- papierówki + cynamon
- nektarynki + imbir
- banany + gorzka czekolada
Owoce blenduję na gładką masę i dodaję przyprawy. 


wtorek, 7 sierpnia 2012

Zupa w 5 minut

Moje poszukiwania kulinarne prowadzą mnie często do tego, żeby jeszcze bardziej zainteresować się raw food. Jakbyśmy się nie oszukiwali najzdrowszymi gotowanymi frykasami, według mnie nigdy nie osiągniemy takiego poziomu wykorzystania składników odżywczych, jak przy spożywaniu surowego jedzenia - natura tak chciała, z naturą się nie dyskutuje!

Wiem, co to znaczy żyć kilka tygodni na surowym jedzeniu. I chwalę sobie ten stan. Jednak czasem brakuje mi czegoś, co ma konsystencję zmienioną pod wpływem obróbki termicznej. Chciałabym w przyszłości osiągnąć taką świadomość, która ukróci moje zachcianki, jednak na tę chwilę nie pozostaje nic innego jak redukowanie.

W chwilach słabości i tęsknoty z ciepłym posiłkiem służy mi, a i Wam posłużyć może, zupa, na którą przepis poniżej. Może nie w 5 minut, ale w 20 z pewnością, bo im krócej gotowane, tym lepiej.

Szybka zupa brokułowo-cukiniowa

- 300 ml wody filtrowanej (dość mało, bo lubię tę zupę naprawdę gęstą)
- 30 dag brokuła
- 40 dag cukinii
- średniej wielkości cebula
- 2 ząbki czosnku
- oliwa z oliwek (!!)
- pół łyżeczki cukru*
- cytryna
- bazylia
- sól himalajska
- pieprz czarny

Brokuła zalewamy 300 ml wody, dodajemy cukier i wstawiamy na gaz. Gotujemy pod przykryciem! W tym czasie posiekaną cebulę szklimy na patelni z oliwą z oliwek, pod koniec dodajemy do nich czosnek i po minucie zdejmujemy wszytko z ognia. Na tę samą patelnię wrzucamy pokrojoną w kostkę cukinię i smażymy na dużym ogniu - tak, żeby w jak najkrótszym czasie nabrała lekko złocistego koloru. Po czym wrzucamy cukinię i cebulę z czosnkiem do wody z brokułem. Przyprawiamy solą, pieprzem, sokiem w wyciśniętej cytryny i gotujemy tak razem przez 2 minuty. Zestawiamy z ognia i blendujemy - warzywa nie muszą być miękkie, bo blender i tak sobie z nimi poradzi. Dodajemy oliwę z oliwek oraz bazylię, ewentualnie resztę przypraw, których wcześniej było za mało.

Smacznego!
Agniecha





Oliwa z oliwek ma smak, za którym nie przepadam, jednak skomponowaną ze składnikami tej zupy - uwielbiam, dlatego wlewam jej tutaj niewyobrażalnie dużo. 

* Cukier nie jest używamy do smaku, dzięki niemu brokuł nie traci swojego soczyście-zielonego koloru. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Słodkie zero kalorii

Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem uzależniona od słodkości. Kiedyś wydawało mi się, że tylko czekolada robi na mnie wrażenie, ale poddałam się pewnemu “testowi”, który polegał na  zjedzeniu tylu kawałków czekolady z minimum 70% kakao, ile się tylko da. Okazało się, że przyswojenie kilku jest nieporównywalnie trudniejsze, niż wchłonięcie całej Milki w pół godziny.  A wniosek taki, że to nie do czekolady, a do cukru wracam z taką ochotą. Moje eksperymenty ze zdrowymi cukrami trwają. Skutkiem ubocznym, nieco mnie zaskakującym, jest 10 kilogramów mniej mnie od początku 2012 roku. Jedna z najlepszych opcji niskokalorycznych słodzików, którą w tym czasie odkryłam, to stewia.

Stewia to roślina pochodząca z Paragwaju. Niepozorny krzaczek osiąga około 60-70 cm wysokości. Najwięcej słodkiej esencji skupia się w jego liściach. Po przeprowadzonych badaniach została dopuszczona do spożycia w Unii Europejskiej, Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach. W klimacie Polski najlepiej sadzić ją w połowie maja, a zbierać w połowie września lub nawet na początku października. Wraz ze skracającym się dniem następuje kwitnienie i w stewii spada poziom substancji odpowiedzialnych za jej słodki smak. Dlatego jeśli tylko zobaczymy na niej pierwsze białe kwiatki, powinniśmy ścinać liście.

Za słodki smak stewii odpowiedzialne są tak zwane glikozydy stewiolowe, które nie są trawione przez człowieka, a przez to dostarczają 0 kalorii, będąc jednocześnie 250-450 razy słodsze od cukru (sacharozy). Stewia rozpuszcza się w wodzie i alkoholach, nie zmienia swych właściwości pod wpływem ciepła, a więc można stosować ją prawie do wszystkiego. Tak słodka, a nie powoduje próchnicy, nie odżywia Candidi, obniża ciśnienie krwi i zwiększa tolerancję glukozy.

W polskim przemyśle spożywczym stewia prawnie może być dodawana do określonych produktów (tu lista), określana jest symbolem E960. Jeśli chodzi o sam słodzik, możemy kupić ją w formie: suszonych liści – całych lub mielonych, proszku, pastylek lub esencji. Liście zachowują najwięcej charakteru smaku rośliny – oprócz słodkości, również lekki ziołowy posmak; inne produkty są przetwarzane chemicznie, czasami z niepożądanymi dodatkami, ale komfort smaku jest zupełnie inny, bo zbliża się do cukru, który znamy i jest zdecydowanie bardziej skondensowany, a przez to wydajniejszy. Susz przez to najtańszy – za mielone 25 g zapłacimy już około 4 zł, koszt pastylek to powyżej 20 zł za opakowanie 250 sztuk, a 100 ml esencji ma cenę wahający się w okolicach 50 zł.

Mnie smak suszonych liści stewii zupełnie nie przeszkadza, no i ważne jest dla mnie naturalny charakter. Poniżej prosty przepis i niekaloryczne rozwiązanie na znany wszystkim napój, jakim jest lemoniada.

Lemoniada ze stewią

- 800 ml wody filtrowanej
- 1 cytryna (lub limonka, albo jedno i drugie)
- 4 listki suszonej stewii

Zalewamy w dzbanku 4 listki stewii. Odstawiamy na około pół godziny – dość powoli chłodna woda nabiera słodkiego aromatu. Potem dodajemy cytrynę. Szklanki wypełniamy lodem i rozlewamy lemoniadę.

Smacznego!

Agniecha




Słodkie i zdrowe idą w parze!



Chałwa - kiedyś niezbyt lubiany przeze mnie przysmak. Odkąd dowiedziałam się z czego się składa i mam tu na myśli sezam (najlepiej przyswajane białko ze wszystkich produktów, jakie spożywamy), często wybierałam ją zamiast czekolady. Był to etap, na którym nie uświadamiałam sobie jak dużo cukru zawiera... Ale cóż przyszedł czas poszukiwań i postanowiłam wymienić niezdrową chałwę ze sklepu, na odrobinę zdrowszy odpowiednik - chałwę na miodzie. I to nie jest moje ostatnie słowo temacie chałwy. 


Kokosowa chałwa na miodzie

- 150g ziarna sezamu 
- 50 g wiórków kokosowych 
- 5-6 łyżek płynnego miodu 

Ziarno sezamu mielimy blenderem do momentu uzyskania swego rodzaju mączki sezamowej (ja zostawiłam łyżkę niezmielonego ziarna). Dodajemy wiórki kokosowe i mieszamy z miodem. Na folii aluminiowej (dość grubej) układamy podłużne batoniki i zawijamy je w nią - tak ściśle, aby pomagały utrzymać im formę. Zostawiamy w lodówce przez około 4 godziny. Możemy według uznania dodawać do masy różnego rodzaju orzechy, nasiona i stosować polewy. 



Smacznego! 
Agniecha