sobota, 29 sierpnia 2015

Słodki Wschód

Tydzień temu wróciłam z jednej z najlepszych podróży w moim życiu. Dwa tygodnie spędzone na wschodnich krańcach Polski przyniosły wiele doświadczeń, przewietrzyły głowę i zainspirowały. Nie traktuję tego miejsca, jak pamiętnika swoich przeżyć, ale przez najbliższe dwa tygodnie na Retro Food Design opublikuje kilka wpisów o tym, co spotkało mnie na drodze między Rzeszowem i Sejnami. Jestem to winna Polsce wschodniej, o której tak niewiele się mówi i pisze. Zapraszam na mój subiektywny przewodnik po Lubelszczyźnie i Podlasiu.  


Za nami ponad 2000 km drogą lądową, nie liczę całodziennych spacerów po miastach i lasach, odcinków, gdzie poruszałyśmy się kajakami i rowerami. Robi to na mnie wrażenie, uświadamia mi siłę "chcieć to móc", a przede wszystkim przypomina ogrom, jakim jest Ziemia i cywilizacja. Czternaście dni, podczas których prawie codziennie spałam w innym łóżku, poznawałam nowych ludzi, widziałam pierwszy raz zupełnie egoztyczne rzeczy. Zawsze byłam tam, gdzie powinnam być, zawsze bezpieczna.

Dobrze jest myśleć siedząc w sowim domu, o tych ludziach, których się poznało, historiach, które usłyszało, inności, której częścią stało się przez chwilę. Podróż to jest takie flow, którego nie umiem opisać słowami. W tym wypadku spotęgowane magią, która drzemie w kulturze miast, wsi oraz naturze wschodniej Polski. Narratorami naszej wyprawy byli lokalsi – zdecydowałyśmy się bowiem na podróże couchsurfingowe, czy odwiedzanie znajomych. Trafiłyśmy na bratnie dusze, przewodników pasjonatów, ludzi ze wschodu z całą ich tożsamością, w którą wpisana jest gościnność. Klika miesięcy temu plan tej wyprawy był mglisty, a to jaką formę przybrała ostatecznie - przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.

Tyle tytułem wstęp, czas przejść do części zasadniczej. Co jadłam? Zacznę na wspak, czyli od deseru. Słodki był najczęściej odczuwanym smakiem tego wyjazdu – wiadomo wakacje to czas odpoczynku i ładowania baterii, nie można liczyć kalorii. Temperatury podczas wyjazdu sięgały 40 stopni w słońcu, dlatego najobficiej słodkości występowały w formie lodów. Poniżej kilka adresów i krótka charakterystyka, gdzie, jak i za ile.



Rzeszów

Lody u Myszki

Można by powiedzieć, że trąci trochę myszką, ale podobno ta sieć jest w Rzeszowie kultowa i nie raz trzeba odstać swoje w kolejce. Lody śmietankowe z automatu podawane w różnego rodzaju kubeczkach (nie spodziewałam się, że istnieje aż tyle rodzajów wafelków) ze specjalnością lokalu, autorską czekoladową polewą, która jest czymś na kształt bardzo gęstego i bardzo kakaowego budyniu.

Ceny 3-6 zł
Ocena 3/5






Rzeszów

Kawa Rzeszowska

Jeśli już mówimy o słodkościach, warto też pomyśleć o kawie. Mam pewne przypuszczenia, że wiem, kto wyznacza w Rzeszowie dobre trendy kawowe. Bardzo dobra i świadoma kawa jest tu w bramie pod adresem Kościuszki 3. Parzona alternatywnymi metodami, mądrze sprowadzane i sprzedawane ziarno. Widać pasję. W ofercie również ciasta, wytrawne przekąski i śniadania. Bardzo przyjemne wnętrze i ogródek w podwórku o galicyjskim charakterze. Centrum dobrego rzeszowskiego smaku!

Ocena 5/5


Rzeszów

Niebieskie Migdały

Czuć, że ktoś tu się zna na słodkościach. Od lat pracuje na tych samych recepturach, doprowadził je do perfekcji. Jeśli chodzi o lody do wyboru około 20 smaków, wśród których dużo ciekawych, nawiązujących do innych deserów lub słodkich przekąsek - sernik, Rafaelo, Kukułka, orzechowa pralina. Nie za tłuste, nie za słodkie - trafione celnie w sedno.

Cena - 3 zł gałka
Ocena 4/5




W temacie słodkości - cudowna witryna jednego ze sklepów/ cukierni przy ulicy 3 maja w Rzeszowie. Patrzysz i nie wiesz, o jakiego pawia chodziło autorowi...


Nasza pierwsza kolacja na wyjeździe. Po całym dniu w Rzeszowie pojechałyśmy do Szczebrzeszyna, gdzie odebrała nas nasza pierwsza host-rodzina. Mieszkają w Brodach Małych - wioska między Szczebrzeszynem i Zwierzyńcem. "Rodzina" to najważniejsze słowo czasu spędzonego u nich - codziennie wspólne śniadania i kolacje, dzieci krzątające się po domu, ogromna serdeczność i uprzejmość, wiele wspólnych tematów. To było bardzo dobre rozpoczęcie wyprawy. Na zdjęciu lokalne chlebki - proziaki i sałatka, w której między innymi rukola z własnego ogródka. 















Zwierzyniec

Lody Waldemar Bachta
ul. Wachniewskiej 3

W tej lodziarni nastąpiła cudowna przemiana moich upodobań lodowych. Przestałam być wierna czekoladom, waniliom, orzechom i powiedziałam sobie: na wschodzie jem tylko owocowe lody! Bo jak tego nie robić, kiedy przed Tobą smaki leśnej poziomki, jagód, żurawiny, porzeczki? Owoce ze śmietaną - tak najkrócej określę te lody. Do wyboru codziennie może 6-8 smaków wyprzedających się na pniu. Miałam ochotę je jeść przed śniadaniem, po nim i w każdą inną porę dnia!

Cena - 2,5 zł gałka
Ocena 5/5

Zamość

Restauracja Muzealna

Idealne miejsce na obiad szczególnie w upały, ponieważ restauracji mieści się w oryginalnych, renesansowych piwnicach (stąd jakość zdjęcia). Położona na zamojskim rynku w części, która pierwotnie należała do Ormian. Ma to swoje odzwierciedlenie w menu - znajdziemy tu specjalności kuchni regionalnej, żydowskiej i ormiańskiej właśnie. Spróbowałam tu cudownego produktu, jakim jest olej świąteczny - czyli olej rzepakowy tłoczony na zimno w regionie Roztocza. Produkt tak pełny smaku, że jedzony z chlebem, czy makaronem będzie ucztą samą w sobie. Jadłam jedne z najlepszych, podczas tego wyjazdu, pierogów z kapustą kiszoną i twarogiem oraz gołąbki z kaszą gryczaną i grzybami - porcje ogromne, ale zjedzone do ostatniego okruszka. Niestety inaczej było z deserem - śmiem twierdzić, że baklawa była kupionym gotowcem, dodatkowo z jej smaku mogłam wyczuć, co jeszcze znajdowało się Muzealnej lodówce, gdzie pewnie dość długo otwarta paczka była przechowywana. Nie muszę pisać, że lody również przyjechały z hurtowni spożywczej. Oto mamy deser potraktowany po macoszemu.

Ocena 3/5 (Jeden punkt odejmuję, bo mam wrażenie, że Restaurację Muzealną stać na więcej, a drugi za deser, który był totalną pomyłką)
  

Lublin

Mandragora

Od powitania "Szalom", po stroje kelnerów, wystrój lokalu i kartę - wszystko jest spójne, a przy tym nie teatralne - w Mandragorze możemy przenieść się z lublińskiego rynku do żydowskiego sztetl. Karta bardzo ekskluzywna - sporo dań ze szlachetnym mięsem w roli głównej, produkty i przyprawy bardzo dobrej jakości, smaki pełne i świadome, napoje i wina eksportowane także z Ziemi Świętej. Jadzą tu Żydzi, a zatem możemy ufać jakości receptur i smaków. Niestety jeśli chodzi o deser - kugiel z chałki - tradycyjny żydowski można porównać, na przykład z angielskim puddingiem chlebowym, w Mandragorze był totalną pomyłką - przypominał raczej zamoczony najpierw w mleku, a potem podsuszony zakalec. Mający ochotę na chałkę, skorzystajcie raczej z mandragorowej piekarni. Wegetarianie poza falafelem nie mają tutaj czego szukać.

Ocena 4/5 (jeden punkt odejmuję za kugiel)


Lublin

Bosko 

Jedna z topowych lublińskich lodziarni. Usytuowana przy ulicy Krakowskie Przedmieście zaprasza do siebie nie tylko dzięki dobrej famie krążącej po mieście, ale i świetnym wystrojem w klimatach retro. Lody zamknięte w okrągłych, przykrywanych pojemnikach, wśród smaków owoce i bakalie, sorbety i lody wegańskie. Chałwa pistacjowa i wiśnia, której spróbowałam naprawdę dobre, zbliżające się do maksymalnego poziomu tłustości o nasyconym smaku.

Cena - 3 zł gałka
Ocena 4/5






Lublin

Cafe Heca

Kolejne miejsce z kawą. Świetne wnętrze i ogródek! Dawno nie chillowało mi się tak dobrze w jakimś gastronomicznym przybytku, a zdecydowanie było nam to potrzebne, bo nasza podróż nabrała tempa - trzy miasta w trzy dni! Polecam zobaczyć tę przestrzeń i napić się tam kawy parzonej na różne sposoby. W ofercie są również ciasta (nie powalają) i quiche.

Ocena 4/5












Lublin

Kap Kap Cafe

Najbardziej hipsterskie miejsce w Lublinie? Sprawdzone niestety tylko naocznie - nie było gdzie wcisnąć palca.







Lublin

Perłowa Pijalnia Piwa

Przyciągnęłam moją towarzyszkę podróży w to miejsce, ponieważ czytałam kiedyś o tutejszym rewelacyjnym wystroju. Rzeczywiście robi wrażenie! Minimalistycznie - drewno, metal, szkło. Nie za duża przestrzeń z największym common table jaki widziałam w życiu - lada barowa ciągnie się dookoła pomieszczenia i stanowi jedyne miejsce siedzące (nie licząc letniego ogródka). Elementy funkcjonalne stanowią zarówno elementy dekoracyjne - uwielbiam bystre projekty! Okazało się, że wrażeń na wieczór Perłowa szykowała więcej. Kolejnym było piwo - Witbier - pszeniczny, niepasteryzowany, niefiltrowany, dostępny tylko w tym miejscu, było ukoronowaniem gorącego dnia. Potem, choć nie mogłam już nawet myśleć o jedzeniu, coś mnie podkusiło i zajrzałam do karty. Okazało się, że Pijalnia to również Bistro Perłowa  i karta brzmi rewelacyjnie (np. demi glace z drobiu, puree z brokuła, marchew sous-vide, ziemniaczki deuphinoise, ogórek marynowany w kurkumie, espuma z koziego sera, pulled pork na racuch ze słodu jęczmiennego). Nie mogłam się powstrzymać - zjadłyśmy jeszcze słony sernik, czyli talerz złożony z galaretki jagodowej, lodów porzeczkowych, żelu jagodowego, tafli słonego karmelu, minibez z maliną, piwnej posypki i sernika. Było lekko, różnorodnie w kontekście tekstur, niebanalna słodkość została przełamana kwasowością i słodyczą. Do Perłowej wrócę z pustym brzuchem!

Ocena 5/5


Białystok


Ogrody Pałacu Branickich

Podlaskie Śniadanie Mistrzów & Białostocki Festiwal Kawowy

Miło było przyjechać z Wrocławia, gdzie wszelkiego rodzaju imprezy z jedzeniem w plenerze stały się chlebem powszednim, do miasta, gdzie ludzie mają okazję uczestniczyć w takim wydarzeniu pierwszy raz. Dobra energia, świeżość, pasja i tłumy. Ludzie są tu bardzo zdolni, mają dobry smak i dobre lokalne produktu. Dobrą robotę zrobili hipsterzy z kawami, którzy zjechali tu z całej Polski i zaciekawili białostocczan alternatywnymi metodami parzenia. Ze słodkości udało się spróbować pączka wypiekanego w supraskiej Łukaszówce - tradycyjna receptura, smażenie na smalcu, cukier puder i makowe nadzienie - gdyby nie innowacja z makiem, byłabym pewna, że to pączki mojej babci. Spróbowaliśmy jeszcze wypieków z Baristacji - miejsca lokalnych foodisów.

Ocena 5/5



Białystok

Centrum Astoria

Przedziwne miejsce - kawiarnia, restauracja, bar mleczny i pub - tyle dóbr mieści się w sporym budynku zaraz przy białostockim Rynku. Po wszelkich kulinarnych eksperymentach i testach nowych smaków, miałyśmy ochotę na domowe jedzenie. Wybrałyśmy bar mlecznym Astoria z szerokim wybórem tutejszej kuchni regionalnej i potraw, które serwują bary mleczne w całej Polsce. Wielkiego plusa daję za surówki! Ale wracając do słodkości. Tutaj pierwszy raz jadłam ukraiński serniczek - czyli twarogowych smażonych placuszków. Astoria miejsce dla tych, którzy nie szukają na talerzu żadnych ekscesów.

Cena - 2,5 zł serniczek
Ocena 3/5




Tykocin

Tejsza

Restauracja położona w żydowskiej części Tykocina - niezwykle urokliwej, jak zresztą całość tego wspaniałego miasteczka! Kuchnia Tejszy od osiemnastu lat karmi przybyłych i mam wrażenie, że nic się w tym miejscu od tego czasu nie zmieniło. Ciemne piwniczne pomieszczenie i broniący się latem ogródek. Zastawa z arkoroku i bezplamowe obrusy (!) - czy może być gorzej? Tak, tutejsza kuchnia lubuje się w używaniu mikrofalówki! Czuję się urażona. Na szczęście zjadam przyzwoity żydowski rosół z farfarelkami (Złoty Joich) i słodki wegetariański bigos z rodzynkami. Na ulicę Kozią przyjdę, ale do Tejszy nie wrócę. Na szczęście w pięknym Tykocinie jest jeszcze Restauracja Alumnat, z której aromat masła dociera do pobliskiego Kościoła i gdzie jedząc obiad podziwiać można bajkową Narew.

Ocena 2/5


Białystok

Esperanto

Pić pod hasłem "lokalnie" mogliśmy w Białymstoku dzięki buzie. Buza to tuteszy napój, który w przedwojennym Białymstoku sprzedawali Macedończycy i produkowały wszystkie gospodynie domowe. Tradycyjnie podawana z chałwą. Rewelacyjnie gasi pragnienie, przypomina trochę kwas chlebowy, czy podpiwek, ale jego bazą jest kasza jaglana. Jak piszą najlepsi białostoccy blogerzy z Crust & Dust - buzie z Esperanto jeszcze wiele brakuje. Na szczęście podają przepis, który tworzyli w konsultacji z rodzicami pamiętającymi napój z przeszłości. Nie omieszkam wypróbować!

Cena - 3zł, 6 zł z chałwą
Ocena 5/5







Czarna Hańcza

Na odcinku między Wysokim Mostem a Frąckami, co jakiś czas przy rzece można spotkać kobiety, które od lat wypiekają z rana brytfanny jagodzianek, by potem jeszcze ciepłe sprzedawać spływowiczom. Bułeczki zakupiłyśmy u wszystkich napotkanych. Jagody podczas tegorocznej suszy były drogie i w jednej z jagodzianek znalazł się dżem jagodowy, w drugiej połączenie jagód i dżemu. Ciasto drożdżowe czasami bardziej puszyste, czasami bardziej wilgotne. Zawsze - obowiązkowo kruszonka. Dla mnie te kobiety są najlepsze! I nie umiem patrzeć na nie obiektywnie. Mam nadzieję, że ich córki będą kiedyś sprzedawać bułeczki moim dzieciom!

Cena - 2,5 zł buła u każdej pani
Ocena 5/5


Sejny

Restauracja Skarpa

Dotarłyśmy do Sejn - naszego ostatniego miejsca, a ja do tej pory nie zjadłam kartaczy. Nie mogłam czekać dłużej - trzeba było działać! Udałyśmy się do restauracji hotelowej, którą poleciła nam dziewczyna spotkana na ulicy. Skarpa okazała się fabryką kuchni regionalnej - wielu turystów, nieogarniająca sytuacji kelnerka oraz dania poprawne i produkowane bez serca. Zjadłam w końcu kartacze, dodatkowo jeszcze soljankę i soczewiaki. Na deser wjechało mrowisko - podlaski deser wpisany na listę produktów regionalnych i tradycyjnych. Byłam sceptycznie nastawiona - bo co to za filozofia polać miodem niekształtne faworki? Okazuje się, że życie i tradycja potrafi zaskakiwać. Mrowisko ze Skarpy było deserem, w którym każdy składnik miał znaczenie i mimo formy, stanowił on spójną całość. Ciasto delikatne, nieprzesiąknięte tłuszczem, lekko rozmiękczało się pod wpływem miodu, rodzynki dawały orzeźwiającego, owocowego posmaku, a mak nadawał lekkiej goryczy.

Ocena 4/5

 
Suwałki

Kuchnia U Alika

Na koniec naszej przygody trafiamy jeszcze raz na kuchnię tatarską (pierwsze to wizyta w Tatarskiej Jurcie w Kruszynianach) poleconą nam przez ostatnią host-rodzinę (u której mieszkaliśmy w stodole przy leśniczówce w Wigierskim Parku Narodowym!!!). Dość szybko konsumujemy kołduny, zapiekanego, faszerowanego bakłażana, desery: listkowiec z jagodami i kostkę kokosową popijając kawą z kardamonem. To moje pierwsze spotkanie z listkowcem, czyli roladą wykonaną z ciasta makaronowego, pomiędzy które wkłada się owoce albo biały ser. Tutaj podany z sosem ze śmietany i cynamonu. Mam wrażenie, że jest trochę suchy, ale nie mam porównania, za to mam postanowienie, że sama poeksperymentuję z tym prostym wypiekiem. Natomiast kostka kokosowa, to przyzwoite, domowe ciasto z bitą śmietaną.

Ocena 4/5


wtorek, 4 sierpnia 2015

Najlepsze śniadanie na świecie!

Od jakichś dwóch tygodni, prawie codziennie jem to samo śniadanie. W trakcie myślę o cudnej strukturze pęczaku - czymś, co jest miękko-twarde, słodko-słone, gładkie i kleiste. Zastanawiam się, czy jest jakaś kasza, której nie lubię. I dochodzę do wniosku, że kasze się Bogu udały w stu procentach! Potem smakuje orzechowego, lekko ciepłego mleka, które łączy się ze skameralizowanym ksylitolem, kwaśnym owocem i ziołową nutą tymianku. Przy każdej łyżce, którą umieszczam w ustach myślę "to jest najlepsze śniadanie na świecie!". Jest środek lata, na termometrze 20 stopni, siedzę na balkonie i o 8 rano słońce przyprawia mi mój pierwszy posiłek dnia - nie ma lepszego śniadania na świecie!




Zupa mleczna z pęczakiem i nektarynką 


1 szklanka mleka migdałowego
1/2 szklanki ugotowanego pęczaku
1 nektarynka
2 łyżki ksylitolu
1 gałązka świeżego tymianku

Mleko migdałowe robię w taki sposób: 


Używam 100 g migdałów, 700 ml wody, 1 łyżki ksylitolu, szczypty soli.

Pęczak wrzucam do rozgrzanego garnka, podgrzewam, aż będzie bardzo gorący i rozpadnie się na pojedyncze ziarenka. Po tym zalewam go mlekiem i trzymam na ogniu jeszcze ok. 30 sekund. W międzyczasie na patelni rozpuszczam ksylitol. Kroję nektarynkę na półksiężyce ok. 3 mm grubości i wrzucam na ksylitol. Smażę aż nektarynki zmiękną i puszczą sok, w ostatnim momencie dorzucam listki tymianku. Mleko z kaszą wlewam do miseczki na wierzch wykładam owoce i zalewam wszystko powstałym syropem. 

Smacznego!



niedziela, 2 sierpnia 2015

QA Magazyn

QM Magazyn to kolejne dziecko Marty Gessler. Przejrzyste 120 stron jedwabistego papieru serwuje refleksję na temat kolorów, kształtów, rytmu w wizualnym świecie. Premiera pierwszego numeru Magazynu miała miejsce podczas III Targów Książki Kulinarnej i w zasadzie stanowiła komentarz do tegorocznej imprezy. Gessler stworzyła kolejne medium, w którym mówi o jedzeniu i kwiatach, tym razem komentując skalę rozpiętą między dwoma wartościami - Prawdą i Pięknem.




QA Magazyn opatrzony jest podtytułem Food&Flower/Marta Gessler, który doskonale określa to, co znajdziemy w środku. To pierwszy polski magazyn w całości i wyłącznie poświęcony jedzeniu oraz kwiatom. Marta Gessler spaja w nim swoją pasję i pracę, sprawiedliwie dzieląc Magazyn, tak jak i swoje życie, na trzy części - jedną oddaje kuchni, w życiu związana z Qchnią Artystyczną, kolejną powierza kwiatom, na co dzień robi to w Warsztacie Woni, a ostatnią tekstom, które opowiadają o jednym i drugim świecie, zresztą tak, jak Gessler robi to od lat, między innymi w "Wysokich Obcasach".



Gesller zaprosiła do współtworzenia Magazynu swoich przyjaciół. Za zdjęcia odpowiada ona sama, Mikołaj Gessler oraz Marcin Klaban. Wśród felietonistów znajdziemy znane warszawskie nazwiska: Kazimierę Szczukę, Karolinę Domagalską, Małgorzatę Mintę, Weronikę Wawrzkowicz. W tej części zatrzymuję się najdłużej - do gustu przypadają mi szczególnie dwa teksty "Miasto, które przytula" - totalnie korespondująca ze mną opowieść o podróżowaniu w tym przypadku Weroniki Wawrzkowicz po Lizbonie oraz "Śniadanie na trawie, czyli drzewa do Qchni" Wojciecha Grąbaczewskiego, który z dużą mądrością kreśli paralele miedzy światem kuchni i ogrodu, doskonale wpisujące się w kontekst całego Magazynu. Na koniec jeszcze trzy strony prostych przepisów - chyba skuszę się na wykonanie chutney'a jabłkowego.



Całość Magazynu zdaje się być poszukiwaniem nowej drogi, badaniem środków wyrazu - językowych i wizualnych, w jakich można mówić o jedzeniu i kwiatach, jest metajęzykiem komentującym dość mocno wyeksploatowany dyskurs kulinarny. Gessler w swoim komentarzu pisze "Kwiaty i jedzenie traktuję w dokładnie taki sam sposób - odejmuję, żeby dodać. Ograniczam się. Nie ma we mnie potrzeby rozbudowy". I rzeczywiście taki jest QA Magazyn - minimalistyczny. Tu sesje kulinarne nie są wystylizowane ogromem bibelotów, a rytmicznie uporządkowane produkty i potrawy stanowią scenografię dla samych siebie. W Magazynie nie znajdziemy reklam i informacji o producentach fotografowanych przedmiotów. Za to wybitnej analizie poddaje się kolor, kształt, światło.























W tym miejscu chciałabym również zauważyć, że QA Magazyn jest czasopismem wegetariańskim - najpiękniejszym z pośród polskich tytułów. Nie znajdziecie w nim ani jednej sesji zdjęciowej i przepisu, w którym użyto mięsa, choć określenie "wegetariański" nie pojawia się wcale.

Wystarczy słów komentarza, niech powiedzą obrazy, które stanowią znakomitą większość QA Magazynu. Czasopismo od 3 sierpnia będzie można kupić w sklepie internetowym na stronie domowej QA, która rusza także jutro.