sobota, 14 grudnia 2013

Dlaczego wybieram retro?

Jeśli zapytałbyś mnie „dlaczego retro?”, najpierw odpowiedziałabym, że nie mam żywych kontaktów z ludźmi z pokolenia moich rodziców, czy dziadków.  Powiem Ci również, że nie znam ich świata i nie rozumiem estetyki, którą chcą otaczać się dziś. Natomiast zdradzę tajemnicę, że żyję w mydlanej bańce wypełnionej powietrzem czasu przeszłego, z którego właśnie oni pochodzą. Wszystko tam zdaje mi się być przesycone treścią, pełne zaangażowania, jakości, wielkiego sensu. Ta piękna kraina z mojej wyobraźni napełniona jest życiem w każdym jego aspekcie: praca – mój dziadek jest listonoszem, drugi piekarzem, a babcie krawcowymi, bo przecież w tym świecie nie ma mowy o bezsensownych zajęciach, takich jak: telemarketing, czy merchandising; solidny dom – podłogi z prawdziwych klepek parkietowych, meble z litego drewna, ręcznie malowana ceramika i szklana zastawa z huty dwie ulice dalej; kulinaria - mleko, z którego w letnie popołudnie można zrobić zsiadłe, truskawki ze śmietaną pełne smaku, szynka ze sznurka, z której nie płynie strumień wody a smak pochodzi z natury; do tego głębokie relacje, ekstremalne podróże, brak taniej sensacji, a idee porywające masy. Tak widzę tę prehistorię - trzydzieści-pięćdziesiąt lat do tyłu. Lubię tę pełnię, energię, estetykę życia. Dlatego wybieram retro.


Dziś nie będzie o zupach, koktajlach i deserach, za to zaserwuję Wam opowiastkę o talerzach, kubkach i dzbankach. Wszystko z okazji, bardzo przyjemnych dla mojego retro-oka, wystaw we wrocławskich Galeriach BWA. Od 6. grudnia do 15. stycznia w Szkle i Ceramice oraz Design możecie zobaczyć, odpowiednio, w pierwszej: ceramikę pochodzącą z kolekcji Jana Janišty oraz Barbary Banaś. Doskonała ilustracja do konfliktu o prymat pomiędzy dizajnerami (czy dizajnerzy istnieli w XX wieku?) czechosłowackimi oraz polskimi lat 50. i 60. Staje się on naszym udziałem - niemalże identyczne przedmioty zestawione w konfrontacji, w której to współczesny użytkownik/odbiorca sztuki wybrać musi wersję bardziej przypadającą mu do gustu. W Galerii cały czas aktualizowany jest wynik tytułowej wojny, a więc przeszłość zależy także od Ciebie. W Designie zaś kuratorzy próbują odbudować pokój ze znanej mi historii. Wypełniają go przedmiotami codziennego użytku – meble, dodatki, zastawa stołowa, zabawki, sprzęty domowe. Apogeum moich emocji czeka przy obrzydliwej plastikowej choince – wzruszam się na wspomnienia czasów, w których nie znałam słowa "sztuka", "kanon", "awangarda". Niezły prezent znalazłam w te święta – pudło wypełnione masą wspomnień i wyobrażeń, w których chciałoby się umościć sobie swój kąt, mieszkać daleko od świadomości wszelkiej wojny.
Ogłaszam: przeszłość wygrywa!



BWA Wrocław Szkło i Ceramika

BWA Design

BWA Wrocław wystawy, wernisaże we wrocławiu

galerie we Wrocławiu

sztuka powojenna

design powojenny

Polecam!
BWA Szkło i Ceramika oraz BWA Design
6.12-15.01
Wrocław

wtorek, 10 grudnia 2013

Raw foodowe pierniki

Wbrew temu, co myśli wielu i jakiego argumentu często używa w dyskusjach na temat diet - uważam, że zima jest równie dobrym czasem, aby odżywiać się pokarmem raw (żywym, surowym, naturalnym). W mojej diecie jest obecnie ok. 70% takich produktów (nie wliczam czekolady ;)) i czuję, że mam więcej energii niż w poprzednich latach i wcale nie marznę bardziej niż zwykle. Ważne w tej kwestii jest dla mnie przede wszystkim lekkie jedzenie, ruch fizyczny i ciepłe ubranie. Szczerze przyznam, że nawet nie czuję, że przyszła zima, wciąż jeszcze jeżdżę na rowerze, a wieczorami nie zaszywam się w domu. 


Poszukuję cały czas inspiracji do przyrządzania posiłków według idealnego stylu odżywiania, jakimi są dla mnie zasady raw food. Dlatego dziś przepis na deser, który w polską kulturę wpisany jest bardzo znacząco - świąteczne pierniki. Nie będziecie zatem musieli odmawiać sobie spożycia tej jednej z wigilijnych potraw, a dodatkowo może wspólny, rodzinny stół okaże się pretekstem do zmiany diety przez Waszych najbliższych. 
Poniżej przepis na bezglutenowe, bezmączne, pozbawione białego cukru, bez pieczenia pełne energii i ciepła z przypraw, rawfoodowe świąteczne pierniczki.  


świąteczne pierniki raw food


  • 1 szklanka migdałów (płatki lub całe)
  • ½ szklanki wiórków kokosowych
  • 1 szklanka orzechów laskowych lub włoskich
  • 3/4 szkl sieminenia lnianego
  • cytryna
  • 100 g daktyli
  • ok. 150 ml naturalnego miodu
  • cynamon, gałka, kardamon, goździki, imbir (ok. 1,5-2 łyżeczek każdej przyprawy)

Migdały, wiórki kokosowe, orzechy, siemię lniane, daktyle – zmieliłam kolejno w młynku na mączkę. Połączyłam z przyprawami, wymieszałam, dodałam zmiksowane na pulpę daktyle (wcześniej namoczone w wodzie), sok z cytryny oraz miód. Wyrabiałam wszystko jak kruche ciasto, aż do powstania odstającej od ręki kulki. Trzymałam w lodówce przez kwadrans. Potem podzieliłam na części i rozwałkowałam na ok. 5 mm grubości płaszczyzny. Wycinałam pierniczki. Można suszyć w dehydratorze lub pozostawiać rozłożone na blacie przykryte papierem najlepiej przez całą noc.

Smacznego!
Agniecha

raw food gingerbreads



pierniczki bez mąki


PS. Ten i inne zimowe przepisy pojawią się na moich krótkich warsztatach w poniedziałek 16. grudnia w ramach wrocławskiego Slot Klubu, ul. Ruska 46a/17Wstęp wolny. Więcej informacji kliknij tuZapraszam serdecznie!

niedziela, 24 listopada 2013

"Fenomenalny" sernik dyniowy

Kolejny Restaurant Day za nami. Pomyśleć, że rok temu wzięcie w nim udziału było dla mnie jednym z marzeń dalekich do zrealizowania. Niewątpliwie wiele się zmieniło od tamtego czasu, na przykład to, że nie ma już marzeń nie do spełnienia. Dziękuję bliskim i nowo poznanym, podczas każdej przygody, ludziom za pomoc w realizacji tego i wielu innych przedsięwzięć. Powiem, być może dla wielu truizm, którego siłę właśnie odkrywam: marzenia są ekstra!!! Nigdy nie poddawajcie się w dążeniu do ich realizacji.

W ramach podziękowań dzielę się przepisem na ciacho, które tydzień temu mogliście pałaszować we wrocławskiej Motylej Nodze goszczącej minioną edycję Restaurant Day. Podobno był fenomenalny. Twórzcie zatem w domowym zaciszu!

Sernik dyniowy

tortownica o średnicy 25 cm

spód
200 g ciastek owsianych/sezamowych/korzennych
50 g masła
30 g czekolady o wysokiej zawartości kakao
2 łyżki kakao

masa
ok. 90 dag pieczonej dyni hokaido
70 dag twarogu półtłustego
4 łyżki soku z cytryny
1 budyń śmietankowy z kawałkami białej czekolady
4 jajka
0,5 szklanki cukru

1) Dynię hokaido pokroiłam na plastry, skropiłam skromnie oliwą i piekłam w piekarniku przez około 40 minut w temperaturze 180 stopni. Wystudziłam.

2) Ciasteczka zmieliłam w mikserze, dodałam rozkruszoną czekoladę oraz masło, zmieliłam, dosypałam kakao, miksowałam jeszcze chwilę. Wypełniłam spód i boki tortownicy, schowałam w lodówce na czas przygotowania masy.

3)  Żółtka ucierałam z cukrem mikserem przez ok 5 min. Dołożyłam twaróg i za pomocą końcówki o kształcie litery "S" rozdrobniłam go, pod koniec dodałam dynię, budyń i sok z cytryny, miksowałam wszystko jeszcze chwilę. Białka ubiłam na sztywną pianę. Delikatnie dołożyłam do masy dyniowo-twarogowej i wymieszałam.
Masę wyłożyłam na przygotowany spód. Wstawiłam do piekarnika nagrzanego na 200 stopni, piekłam przez 15 min, następnie zmniejszyłam na 160 stopni i piekłam jeszcze ok godziny.
Upieczonemu sernikowi pozwoliłam odpocząć 30 min w wyłączonym piekarniku, a potem przez noc w lodówce.

4) Na wierzchu - improwizacja: karmelizowany cukier z własnej produkcji dżemem dyniowo-pomarańczowy-korzennym.

Smacznego! 
Agniecha

sernik z dynią hokaido

jesienny sernik dyniowy




środa, 13 listopada 2013

Okra w curry, czyli gotowanie na wychodźstwie

Niektórzy już wiedzą z fejsbuka, że ostatnie kilkanaście dni spędziłam w Londynie smakując mozaikę tamtejszej kuchni. W związku z tym, że mój zapał odkrywania rzadko ustaje, a u boku miałam wyśmienitych przewodników, działo się wiele i smacznie. Znaczna uwaga skupiło się na kuchni indyjskiej, nieświadomie, chyba tylko ze względu na łatwość znalezienia w niej wielu wegetariańskich opcji. Ale warto było!

Zresztą wszystko było trafione w punkt. Fajnie było spróbować oryginalnych potraw z tak wielu zakątków świata. Fajnie było wypróbować się w wielu nowych sytuacjach. Londyn jawi mi się od teraz jako otwarta brama do ogromu różnorodności, za którym nie trzeba jeździć na krańce świata. W związku z tym, że pula urlopu na ten rok się skończyła, taka skondensowana forma jest niezwykle zadowalająca.

Oprócz wygodnej formy podjechania do restauracji w dowolnej części miasta, w ramach relaksu, skorzystałam również z opcji ugotowania czegoś samodzielnie z produktów zakupionych w sklepie za rogiem. Sklep orientalny. Byłam nieco oszołomiona ilością nowych warzyw, owoców, przypraw i dodatków. Dlatego być może nieco zachowawczo postawiłam na okrę w curry oraz długą fasolkę z czosnkiem i nerkowcami.

Okra w curry

50 dag okry
1,5 puszki pomidorów
0,5 puszki mleka kokosowego
1 cebula
4 ząbki czosnku
sól 
pieprz czarny
ghee
masala: kolendra, kminek, kurkuma, ziele angielskie, liść laurowy, chilli, imbir

indyjskie jedzenie w londynie


Masło ghee rozgrzewałam na patelni, wrzuciłam na nie przyprawy: ziele angielskie, kminek, kolendrę, liść laurowy, chilli, imbir, kurkumę. Prażyłam, aż zaczęły wydobywać aromat. Dodałam pokrojoną w kostkę cebulę - delikatnie zeszkliłam, dodałam bardzo drobno pokrojony czosnek. Smażyłam jeszcze około minuty. Zalałam pomidorami. Okrę oczyściłam z końcówek i przekroiłam wzdłuż, wrzuciłam na patelnię. Dusiłam przez ok 20 minut, dodałam mleko kokosowe, zredukowałam sos do odpowiadającej konsystencji (gęstej).
Ryż (wybrałam średnioziarnisty) podprażyłam na ghee, zalałam wodą, dodałam soli i kurkumy. W jakieś 7 minut był miękki.
Długą fasolkę ugotowałam na parze, a potem polałam ghee z chwilę smażonym czosnkiem, posypałam zmielonymi nerkowcami. 

Smacznego! 
Agniecha

co można zjeść w Anglii


A na koniec romantiko foteczka ze stolicy wszechświata.

Most Milenijny w Londynie

niedziela, 29 września 2013

Spaghetti z sosem z bobu i kokosa

Bób lubiany przez wielu. Ja za nim nie szaleję, choć każdy sezon letni okraszony jest kilkoma spożytymi woreczkami. W tym roku bób rósł w ogródku mojej mamy. Kremowy i delikatny o pięknym zielonkawym kolorze. Bób zwiastujący koniec lata (który pojawił się szybciej niż post z przepisem) będzie tym razem inspirowany bobowym curry. Zapraszam na trzy wersje:

Spaghetti z sosem z bobu i kokosa wersja wegetariańska 1

250 g bobu
pół kubka dużego jogurtu naturalnego
pół szklanki wiórek kokosowych
łyżeczka płatków chilli 
sól

Bób gotujemy. W tym samym czasie w mikserze wiórki miksujemy na mączkę, dodajemy  jogurt. Odcedzamy bób. Jeśli chcemy możemy obrać z łusek. Wrzucamy do robota i miksujemy z umieszczonymi tam wcześniej składnikami. Na końcu dodajemy według uznania filtrowanej wody, soli oraz chilli. 
Łączymy z makaronem i podgrzewamy.

Spaghetti z sosem z bobu i kokosa wersja wegetariańska 2

250 g bobu
pół kubka dużego jogurtu naturalnego
miąższ i woda z kokosa
łyżeczka płatków chilli 
sól

Bób gotujemy. Otwieramy kokosa. Wodę i miąższ umieszczamy w mikserze wraz z jogurtem. Miksujemy na gładką masę. Odcedzamy bób. Jeśli chcemy możemy obrać z łusek. Wrzucamy do robota i miksujemy z umieszczonymi tam wcześniej składnikami. Na końcu dodajemy według uznania filtrowanej wody, soli oraz chilli. 
Łączymy z makaronem i podgrzewamy.

Spaghetti z sosem z bobu i kokosa wersja wegańska

250 g bobu
pół puszki mleka kokosowego
łyżeczka płatków chilli 
sól

Bób gotujemy. Odcedzamy. Jeśli chcemy możemy obrać z łusek. Wrzucamy do robota i miksujemy z mlekiem kokosowym. Na końcu dodajemy według uznania filtrowanej wody, soli oraz chilli. 
Łączymy z makaronem i podgrzewamy.




czwartek, 12 września 2013

O tym, gdzie warto zjeść w Bieszczadach

Podróże to moje drugie ja, choć nie mam okazji wybierać się w odległe i długie wycieczki, to zwykle nawet te najmniejsze celebruję z wielką ciekawością i zaangażowaniem. Świadomie wybieram miejsce, przygotowuję się merytorycznie, wiem, gdzie chcę iść i co zrobić, ew. jadę z kimś, kto w egzotycznym dla mnie klimacie jest doskonale zorientowany.
W sierpniu odwiedziłam Bieszczady. Powróciłam po dziesięciu latach. Był to przyjacielski "cauchsurfing" - doświadczenie dość niezwykłe - dzięki mojej przyjaciółce mogłam spojrzeć na turystyczne miejsce oczami tubylca. Z jednej strony trochę magii prysło, a z drugiej dzięki niej miałam dostęp do "ezoterycznych" kręgów. Bilans wychodzi na plus, bo tak oto Bieszczady stały się moimi ulubionymi polskimi górami!
Wyjazdowymi planami tym razem było: oglądanie świata z perspektywy lotu ptaka oraz spróbowanie lokalnej kuchni. Jedno i drugie udało się w stu procentach. Wspomnienia zostały we mnie, bo na najpiękniejszym szczycie zepsuł mi się aparat, a najsmaczniejsze potrawy znikały nim zdążyłam zrobić zdjęcia.
Wydarzyło się jeszcze wiele niematerialnych cudów, ale przecież to blog o jedzeniu, więc opowiem Wam o kuchni, której udało mi się skosztować.

Bieszczady to teren gdzie przenika się wiele kultur, taka jest również kuchnia tamtych terenów. To co polskie łączy się tutaj z wpływami ukraińskimi, bojkowskimi, łemkowskimi, węgierskimi. Ich wspólny mianownik stanowi zdecydowanie chłopska kultura kulinarna, a więc mamy do czynienia z kuchnią ubogim. Na wąską grupę produktów miały również wpływ surowy górski klimat. Dla mnie idealnie! Uwielbiam połączenia kilku (3-5) "wyrazistych z natury" smaków-składników dobrej jakości. Jeśli tak, jak ja, jesteś człowiekiem, który zadowala się po mistrzowsku przyrządzoną kaszą gryczaną okraszoną zeszkloną cebulką i szklanką maślanki - kuchnia Bieszczadów jest dla Ciebie!
Tutejsze przepisy opierają się przede wszystkim na węglowodanach, potem na tłuszczach i w najmniejszym stopniu na białku pochodzenia zwierzęcego. Podstawowe produkty, to: mąki, kasze, ziemniaki, produkty mleczne, kiszonki, grzyby. Ulubione przyprawy: czosnek niedźwiedzi, kminek, czarnuszka. Jeśli chodzi o potrawy, współcześnie, niestety, przeważają te mięsne, wśród nich zdecydowanie przodują pstrąg, jagnięcina, na szczęście niektóre restauracje z dumą wracają do tradycyjnego, skromnego jadłospisu, wtedy spodziewać możemy się: fuczek, maczanki, placków gryczanych przypominających pancakes, czy po prostu jagód ze śmietaną. 
Poniżej kilka moich subiektywnych wskazówek, gdzie warto zjeść w Bieszczadach, a właściwie gdzie warto zjeść w Wetlinie i okolicach. (Kolejność chronologiczna) Smacznego!

1. Wiklinowa Zatoka 
Wetlina 118

Nowe miejsce, gdzie obecnie "skupia się tutejsza bohema" (cyt. z tubylca), klimat swojski, wnętrze nieco ciemne, choć przytulne, z zakusami na domowe - książki, kosze z owocami, muzyka z winyla, ogród z paleniskiem, a u góry pokoje do wynajęcia. Kuchnia jedyna w swoim rodzaju - jedyna w promieniu kilkunastu kilometrów kucharka respektująca twoje wegetariańskie, czy wegańskie potrzeby. W menu wegańskie, zielone zupy (z czosnku niedźwiedziego, pokrzyw, czy brokułów), potrawy kuchni chłopskiej: fuczki, pierogi, gryczane placki oraz improwizacje na życzenie. Wielkim minus, od takiego łasucha jak ja, za brak deserów.



wege Bieszczady


2. Stare Sioło
Wetlina 71

Bardzo dobrze zaadaptowana historyczna przestrzeń, zapamiętam ja w szczególności ze względu na grilla. Klimat nieco ekskluzywny - bogate, mięsne menu, rozpalany wieczorami kominek, koncerty jazzowe, a pod nami piwniczka z winami. W karcie elementy tradycyjne z nowymi pomysłami, ale bez nadętych popisów, dobrze wyważone. Zdecydowanie warto skusić się na ruloniki oscypkowe, pierogi z bobem, dołmę tatarską. Miejsce dobre na randkę z romantyczną perspektywą na góry.

wytrawna uczta w Wetlinie


3. Wilcza Jama
Smolnik 23

Najpiękniejsza restauracja/karczma/nocleg jaki widziałam w polskich górach. Urządzone z niezwykłym gustem, miejsce z historią - niedługą, ale wartą poznania. Tutaj natura splata się z kulturą w duchu wzajemnego respektu. Widać wielkie serce właścicieli, którzy mieszkają za ścianą kuchni. Jeśli już o tej mowa to spotykamy tu zdecydowanie kuchnię myśliwską, polecaną między innymi przez Roberta Makłowicza. Warto zrobić sobie space po sporym terenie gospodarstwa.


najpiękniejsze miejsce w Bieszczadach


 4. Karczma Brzeziniak
Przysłup 27

Przestrzeń o zdecydowanie rodzinnym charakterze. Budowla współczesna stylizowana na górski dworek. Menu w stylu "dla każdego coś miłego" - sięga do tradycji, którą odtwarza w pomysłowy sposób, choć pojawiają się w nim elementy, które łagodzą jego miejscowy charakter (frytki, kotlet). Szczególnie polecam spróbować borowikową bojkowską zupę, gotowana z przepisu z roku 1650 - feeria smaków od słodyczy, kremowości, po pieprzowe nuty - chyba najlepsze, co jadłam tym razem w Bieszczadach.


Z cieknącą ślinką wspominam również pierogi od sąsiadki, która od lat codziennie lepi ich ok. 200-300 sztuk, wtajemniczeni mogą do niej zajść i kupić najlepsze, i chyba najtańsze jedzenie w Wetlinie - wegetariańskie pierogi za 30 groszy sztuka, a chleb za 5 złotych, czyż to nie paradoks? Moimi faworami są: szpinak+wędzony ser, soczewica, kasza gryczana+ czosnek niedźwiedzi, kapusta+grzyby.

Wieczorami warto zajrzeć do takich miejsc, jak Ranczo - wielkie brawo za muzykę i za to, że przypomnieliście mi o bilardzie, czy Baza Ludzi z Mgły z szafą grającą i urzekającym barem.

imprezy w Bieszczadach

W związku z tym, że zbliża się jesień, czyli najpiękniejsza pora roku w Bieszczadach, polecam Wam nocleg w Cieniu PRL-u i życzę szerokiej drogi na połoninach. 

Przełęcz Orłowicza

Agniecha


czwartek, 15 sierpnia 2013

Raw chłodnik z cukinii

Jakieś dwa tygodnie temu raportowałam mamie, że zaczynam teraz czas wyciszenia i samotności - wszyscy bliscy wyjechali z miasta, nadrobię zaległości i jeszcze zrobię kilka rzeczy do przodu. O takie coś! Naiwności! Właśnie kończą się dwa tygodnie w mieście, które upłynęły pod znakiem małego niesmaku związanego z moją opóźnioną reakcją (kto by pomyślał - przecież jestem mistrzynią wyprzedzania faktów!), przez co ominęły mnie fajne, małe wycieczki. Ale wrocławska rzeczywistość przyjemną w obyciu w wakacje okazała się i wszelki niesmak zamieniła w smaki wyszukane. Lubię to miasto, kiedy studenciaki wyjeżdżają, wszędzie rozkopane ulice, pot na plecach i klapki na nogach nasuwające nadmorskie skojarzenia. Zaskoczyło miasto w ostatnich dniach dając ludzi, których nie znałam i z którymi dawno nie gadałam. Brzuch mi tylko rośnie od smakołyków i regionalnych piwek, nad którymi tyle do omówienia spraw z tego i nie z tego świata. Wracamy i idziemy do przodu. Jest fajowo! Jutro będę 600 km stąd - będzie jeszcze fajowiej.

  



Gałki o smaku buraka i piwa - co Wy na to? Takie tylko w retro lodziarni Roma.



Gorzka z Garcon'iery


     

       Jamajski rum i Książęce Ryżowe!    
                             



 Moje nowe osiedle pięknieje!
(autor murala Mathias Vogel) 




Mam dla Was dziś przepis na chłodnik z cukinii. Dedykuję go smakoszowi - Agacie! Mam nadzieję, że jak Cezary, którego poznałam tydzień temu, a który właśnie poznaje surowe jedzenie, Agata ma teraz "orgazm, który będzie trwał 24 godziny".

Chłodnik z cukinii

1 duża cukinia
2 awokado
3 łyżeczki pesto z czosnku niedźwiedziego z Bieszczad (dziękuję Irmi :*)
ok. 10 listków świeżej bazylii
sok z jednej cytryny
woda
sól
pieprz czarny
szczypta chilly
szczypta kurkumy 

Wszystkie składniki umieszczamy w robocie i miksujemy do uzyskania konsystencji kremu. Dolewamy taką ilość wody, by uzyskać ulubioną gęstość zupy.
Smacznego!
Agniecha


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Abuzlove!

Czy Wy też macie wrażenie, że w tym roku arbuzy są wszędzie? Facebook robi arbuzom niezły PR - większość moich znajomych pisze jak wspaniale w ciepłe południe delektować się zimnym arbuzem, jak dobrze zamiast śniadania zarzucić sobie arbuza lub po zmroku wyjadać łyżką arbuza z lekko nutką dekadencji. ;) Te zielono-czerwone owoce osaczyły mnie. W Realu za 79 gr i czy można wzgardzić takim posiłkiem? Wszem i wobec ogłaszam, że owocem tego lata nie jest truskawka, sezon 2013 należy do arbuza!

sałatka z arbuza


Ostatnio w pracy codziennie mam ze sobą sałatkę o składzie niezmiennym, oto i on:

Sałatka z arbuzem

arbuz
miks sałat
zielony ogórek
gorgonzola
młoda cebula

sos:
balsamico
oliwa z pestek winogron
sól 
miód

Jak to z sałatkami bywa - składniki kroimy, sosem polewamy.

Smacznego!
Agniecha

Zdjęć nie będzie, bo to jest danie fast - szybko się robi i szybko znika.

piątek, 2 sierpnia 2013

Orzechowo-porzeczkowa raw tarta

Powoli, po szaleństwie, które ogarnęło mnie na Slot Art Festival, wracam do rzeczywistości. Odpoczywam od gotowania w imię hasła "prosto i smacznie". Chcę na trochę wyemigrować z kuchni, po to by zastanowić się, po co do niej trafiłam. A zatem z raw food jest mi jak najbardziej po drodze - szybko, prawdziwie, lekko.
Dziś przed Wami przepis na letnią tartę, a w następnym poście postaram się przybliżyć aurę slotowych warsztatów. Dla tych którzy się na nich znaleźli - jeszcze raz wielkie dzięki - podarowaliście mi ogromny skarb uśmiechu i sensu. <3

Tarta orzechowo-porzeczkowa

spód:
- 1 szkl. orzechów laskowych
- 1/2 szkl. wiórków kokosowych
- 1/4 szkl. siemienia lnianego
- 100 g daktyli

masa czekoladowa:
- 400 g nerkowców
- 1/2 szkl. mleka z orzechów laskowych
- 2 łyżeczki esencji waniliowej
- 5 łyżek karobu
- 3 łyżki oleju kokosowego
- 4 łyżki soku z cytryny
- syrop z agawy według uznania

Wszystkie suche składniki spodu mielimy na gładką mąkę, do robota dorzucamy daktyle i mielimy z pozostałymi. Ciasto powinno mieć strukturę ciasta kruchego. Jeśli się rozsypuje, dodajemy wody. Wykładamy w formie ok. 5 mm spód. 

Nerkowce moczymy przez noc, następnie odlewamy wodę, płuczemy i wkładamy do robota. Miksujemy z mlekiem na gładką masę. Dodajemy esencję, karob, olej kokosowy, sok z cytryny, syrop z agawy. Dobrze wymieszaną masę wykładamy na spód. Wierzch dekorujemy porzeczki.

Smacznego! 
Agniecha



czwartek, 20 czerwca 2013

Wegańska tarta z botwinką

Wiadomo, co jest lejtmotywem ostatnich dni. Słowo to nie padnie w tym poście. Nie mam zamiaru narzekać, bo zdecydowanie jest lepiej, niż jak leje i szaro wszędzie. A w związku z rozszerzaniem się rtęci w słupku termometru serdecznie witam rawfoodowe potrawy. Dlatego też, już niedługo, pewne niezwykle dla mnie i fascynujące przedsięwzięcie. Szczegóły wkrótce.

Doceńcie jednak moje poświęcenie, siedzenia w ten czas z laptopem na kolanach. Wszystko po to, by przekazać Wam przepis na kolejne danie-improwizację. Niektórzy mogli skosztować tarty z botwinką na wegańskim pikniku w ubiegłą niedzielę na wrocławskim Wzgórzu Partyzantów. Chyba smakowało - miło! Kto nie miał okazji tam, może zjeść przy własnym stole.



Wegańska tarta z botwinką


spód
1,5 szkl. mąki pszennej
1,5 szkl. mąki orkiszowej
0,5 szkl. zimnej wody
0,5 szkl. oliwy z pestek winogron
łyżeczka soli

nadzienie
1 szkl. mleka sojowego
1 szkl. słonecznika
pęczek botwinki
4 łyżki płatków drożdżowych
gruby szczypiorek
3 łyżki soku z cytryny
sól
czarny pieprz
gałka muszkatołowa

Zagniatamy ciasto z wymienionych składników. Umieszczamy w lodówce na 30 min.

Słonecznik moczymy w mleku sojowym 1-2 godziny. Następnie blendujemy, ale nie na idealnie gładką masę, większe grudki słonecznika tworzą fajną strukturę. Przyprawiamy solą, sokiem z cytryny, pieprzem i gałką, dodajemy płatki drożdżowe, poszatkowany szczypior oraz czerwone części łodyg botwinki.

Po 30 minutach wyklejamy ciastem formę, nakłuwamy widelcem i podpiekamy w 200 stopniach przez 8 min.

Wyjmujemy ciasto z piekarnika i wykładamy na nim liście botwinki (całe) zalewamy masą słonecznikową, na wierzchu układamy w dowolny sposób pokrojone korzenie botwinki.

Wkładamy do piekarnika i pieczemy w 190 stopniach przez 30 min.

Smacznego!
Agniecha

wegańskie wypieki na słono




poniedziałek, 3 czerwca 2013

Ciasto drożdżowe mamy

Dziś gościnnie na mym blogu przedstawiam Państwu wspaniały wypiek mojego ciastkarskiego autorytetu - mojej mamy ciasto drożdżowe. To już brzmi jak poemat, co dopiero smakować tego cudu. Mimo, iż nic zdrowego w nim nie uświadczymy, ciasto to uchyli nad nami (słonecznego) nieba. Idealnie puszyste i wilgotne zarazem - stan tak trudno osiągalny, dla mojej mamy nie jest żadnym wyczynem. Z okazji zbliżającego się KALENDARZOWEGO lata w towarzystwie rabarbaru. Jedno z lepszych ciast jakie w życiu jadłam!

Ciasto drożdżowe mamy

5 jajek
2 szkl. cukru
3 łyżki masła
3 łyżki margaryny
3 łyżki smalcu
10 dag drożdży
2 szkl mleka
1 kg mąki
szczypta soli

Jajka roztrzepać, dodać cukier, masło, margarynę, smalec, sól; drożdże rozkruszyć i zalać letnim mlekiem. Wszystko wymieszać i odstawić do wyrośnięcia na 4-7 godzin. Następnie dodać mąkę; wyrabiać, aż ciasto będzie odstawać od dłoni (lub od końcówki robota). Piec w temperaturze 180-200 stopni przez 50-60 min.

Smacznego!
Agniecha
pyszne ciasto drożdżowe

przepis na ciasto drożdżowe mamy







niedziela, 26 maja 2013

Się działo, się żyło, się gotowało...

Baaaardzo dawno mnie nie było. Mimo, iż z gotowaniem cały czas aktywnie, ostatnio nie było czasu na zebranie myśli, zrobienie zdjęć. Mam nową, własną już, kuchnię i dużo światła w pokoju. Składam pieniądze na duży stół, przy którym zasiadać będą uśmiechnięci ludzie.

W międzyczasie nadeszła kolorowa pora roku. Agniecha jest zakochana w warzywach! Ale nim pojawią się przepisy na wiosenne przysmaki, krótki przegląd tego, co nieznajomi smakosze mogli zjeść u mnie na ostatnim Restaurant Day.

Tym razem zdecydowałam się wykorzystać leżącą pod moimi nogami zajawkę na zdrowe słodycze. Jedna z tych rodzajów iluzji, która mnie w kuchni niesamowicie pociąga. Tworzenie, jakby nie było, pełnowartościowych posiłków, z użyciem naturalnych składników, a zarazem rozkosz z dogadzania sobie słodyczą.
W moim menu uczestnicy wrocławskiego Restaurant Day mogli znaleźć:

- trufelki czekoladowe z nutą pomarańczy i amaretto
- trufelki morelowo-kokosowe
- rawfoodowy "sernik" z rodzynkami i czekoladową polewą z kwiatkami bzu
- rawfoodową tartę z "kremem" z moreli
- tofurnik z musem truskawkowym
- wegańskie ciasto szpinakowe
- muffiny z fasoli
- muffiny migdałowo-cytrynowe z białą czekoladą (znane z tego przepisu)
- batony musli

wegańska kuchnia na Restaurant Day



Żeby nie było długi i nudno, wybieram trzy pozycje i przedstawiam przepisy dla spragnionych wegańskiego ucztowania:

Rawfoodowy "sernik" z rodzynkami i czekoladową polewą z kwiatkami bzu

spód z tego przepisu na blaszkę od tarty o średnicy 25 cm

masa "serowa":
- 400 g nerkowców
- pół kubka rodzynek
- woda mineralna niegazowana
- 2 łyżeczki esencji waniliowej
- syrop z agawy (według uznania)

polewa:
- olej kokosowy
- karob
- syrop z agawy

Nerkowce moczymy przez noc w wodzie, którą przed "obróbką" odlewamy. Orzechy umieszczamy w blenderze, dolewamy stopniowo wody, ostatecznie zmiksowane orzechy z wodą mają mieć konsystencję kremu. Dodajemy esencję waniliową oraz syrop z agawy, rodzynki - mieszamy łyżką. Masa serowa gotowa, wykładamy ją na rowfoodowy spód.
Do polewy - rozgrzewamy garnek, w którym będziemy przyrządzać polewę, wyłączamy gaz, w garnku umieszczamy olej i pod wpływem temperatury naczynia rozpuszczamy go (nie podgrzewamy oleju, to ciasto raw; stopi się w ok. 26 stopniach) dodajemy karob i syrop z agawy, cały czas energicznie mieszając. Jak zacznie tężeć wylewamy na masę "sernikową".
Dekorujemy - w tamtym tygodniu bez był w pełni rozkwitu, teraz trzeba poszukać innych jadalnych kwiatów (stokrotki czy bratki będą dobrze kontrastować z czekoladowym wierzchem).
Ciasto umieszczamy w lodówce. Wyjmujemy 20 min przed podaniem i kroimy najlepiej rozgrzanym nożem, polewa będzie wtedy delikatnie rozpuszczać się i unikniemy jej łamania, co miało miejsce na Restaurnat Day, kiedy punkt 16. słońce ukrywało się jeszcze za chmurami, a temperatura bliska była jakimś 18 stopniom. Ciasto zniknęło w pół godziny, wnioskuję zatem, że nawet z połamaną czekoladą smakuje dobrze. ;)


Rawfoodowa tarta z "kremem" z moreli

spód z tego przepisu na blaszkę od tarty o średnicy 25 cm

krem:
- 700 g moreli
- 6 pomarańczy

Morele moczymy przez noc w soku z pomarańczy. Pozostały po namoczeniu, niewchłonięty sok odlewamy. Owoce blendujemy na gładką masę. Układamy na tarcie. Przystrajamy żurawiną, migdałami, kiwi.

Wegańskie ciasto szpinakowe


1/2 szkl. mąki orkiszowej
1/2 szkl. wiórków kokosowych
1/2 szkl. syropu z agawy/cukru
1/3 szkl. oliwy z pestek winogron
1 szkl. szpinaku (jeśli mrożony, po rozmrożeniu dobrze odcisnąć)
3/4 szkl. mleka roślinnego
1 łyżeczka sody
1 łyżka soku z cytryny

Wszystkie wymienione składniki mieszamy ze sobą i wylewamy na średniej wielkości prostokątną blachę.
Pieczemy w 180 stopniach przez ok 40 min. 

Poniżej kilka fotografii z Restaurant Day. Źródła wszelakie, bo sama oczywiście nie miałam głowy do podejmowania tak rozsądnych czynności, jak robienie zdjęć.

Restaurant Day Wrocław 18.05.2013

Restaurant Day Wrocław 18.05.2013

Restaurant Day Wrocław maj 2013
fot. Magda Baran autorka bloga Cakes and the City


Restaurant Day Wrocław 18.05.2013

Restaurant Day Wrocław

Restaurant Day Wrocław maj 2013

Restaurant Day Wrocław - 4 edycja

Restaurant Day Wrocław

Restaurant Day Wrocław


fast food na Retaurant Day

 fot. Paweł Mercik

wegańska kuchnia na Restaurant Day Wrocław

fot. Karolina Olejnik


Dziękuję wszystkim, których spotkałam na ostatnim Restaurant Day, dziękuję Karolinie, która pomogła ogarniać stoisko, a wcześniej zawijała je również w te celofany ;), dziękuję innym ekipom (Harmtman's Street Food, jedzeniadorzeczy.pl, Rarytas Plener Wrocław, Kuchni w Pięciu Smakach, Sebu Sushi, Recta) za cudną energię, jaką wytwarzają wokół tego wydarzenia i za wszystkie słowa, które padły po RD w internecie. Chcę Was wszystkich spotykać, mam nadzieję, że stanie się to wcześniej niż 18 sierpnia!



niedziela, 14 kwietnia 2013

Najlepsze wegańskie kotleciki z zielonej soczewicy

Poniżej zdjęcie niedzielnego, polskiego obiadu, w wersji po mojemu:

  1. Kasza jaglana gotowana z przyprawami a'la tzatziki.
  2. Miks sałat polany sokiem z cytryny z miodem.
  3. Kofola (Zgrzeweczka, jak niektórzy wiedzą z facebooka, wczoraj została przywieziona. Wśród kolejnych czeskich smaków wartych polecenia na wysokim miejscu znalazły się również słodycze firmy Orion - czekolada z nadzieniem śmietankowo-toffi z chrupiącymi ciasteczkami oraz batonik Kastany w białej czekoladzie - wygrywają w przedbiegach)
  4. Serek ołomucki lekko podgrzany (Gdyby ktoś chciał mnie przeprosić, wyrazić miłość lub inne szalone uczucia, czekolada i śmierdzące sery będą dobrym dopełnieniem takiej chwili, a ja przyjmę zawsze i w każdej ilości.)
  5. Najlepsze kotleciki z zielonej soczewicy - nieskromnie pisząc, bo przepis wymyślony przeze mnie spontanicznie. 

A zatem...

Wegańskie kotleciki z zielonej soczewicy

250 g zielonej soczewicy
1/3 szkl. siemienia lnianego
1 cebula
natka pietruszki
kilka leśnych, suszonych grzybów
oliwa z pestek winogron

przyprawy:
pieprz czarny
pieprz biały
sól morska
ostra wędzona papryka
jarzynka

Soczewicę moczymy dobę, następnie gotujemy do miękkości w wodzie z dodatkiem jarzynki. Przecieramy blenderem na gładką masę. Siemię i leśne grzyby blendujemy jak najdrobniej. Natkę siekamy drobno. Cebulę kroimy w drobną kosteczkę i rumienimy na oliwie. Wszystkie składniki łączymy, przyprawiamy podanymi wyżej przyprawami. Formujemy kulki, które przed smażeniem na rozgrzanej oliwie, rozpłaszczamy. Kotleciki z obu stron powinny mieć złoty kolor. 

Smacznego!
Agniecha

kotleciki soczewicowe


środa, 10 kwietnia 2013

Trufelki bezglutenowe i bezcukrowe

Najbliższy miesiąc to dwa przykazania:
1. Nie będziesz miała cudzych słodkości przeciwko swojemu brzuchowi. Zjesz tylko to, co pochodzi z rąk twoich.
2. Oszczędzaj, przetwarzaj, odmawiaj sobie.

Zgodnie z przykazaniami poniżej przepis z resztek i tego, co jeszcze udało znaleźć się w kuchni.

Delikatne trufelki czekoladowo-migdałowe

- okary migdałowej ze 100 g migdałów
- 200 g daktyli
- 1/3 szklanki wody
- 1/3 szklanki siemienia lnianego (zmielonego w blenderze na makę)
- 1/3 płatków górskich gryczanych (zmielonych w blenderze na mąkę)
- 3/4 szklanki orzechów włoskich (rozbite w moździerzu lub zmielone w blenderze na niezbyt małe cząstki)
- 1/3 szklanki kakao
- 3-4 łyżki amaretto

Sparzone i pokrojone daktyle wrzucamy do wody, gotujemy przez 5 min. Dodajemy okarę, mieszamy, żeby się nie przypaliło. Dodajemy siemię, orzechy włoskie, płatki, kakao i amaretto. Mieszamy przez ok. minutę. Zdejmujemy z gazu. Odstawiamy, zostawiamy pod przykryciem na pół godziny. Kiedy masa wystygnie formujemy kulki. Umieszczamy w lodówce, po ok. 3 godzinach są zwarte i można je podawać. Trzymamy w lodówce maksymalnie tydzień.

Smacznego!
Agniecha

trufelki czekoladowe

trufelki z orzechami

Dziękuję Boże, że w końcu jest światło!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Jaglanka na mleku migdałowym z suszonymi jabłkami

Ostatnie dni leże sobie w domu. Obraziłam się na tradycyjne metody leczenia i łykam sobie antybiotyki, pierwszy raz od kilku lat. Zapasy jedzenia ze świat powoli się kurczą. Wyjadam, co jeszcze zostało w szafkach i lodówce. Są migdały więc robię mleko. Jest jaglanka, jak zawsze. Są suszone jabłka, które babcia suszyła na wigilijną zupę. Jest dużo przypraw. Lubię, kiedy w kuchni robi się trochę przestrzeni, a kreatywność nie stygnie niczym kaloryfer tegorocznej wiosny. A zatem dziś czas na:

Jaglanka na mleku migdałowym z suszonymi jabłkami

- 3-5 łyżek kaszy jaglanej
- 0,5 szkl. wody
- 1 szkl. mleka migdałowego
- kilka krążków suszonych jabłek
- 1 łyżeczka cynamonu
- 0,5 łyżeczki kardamonu
- 1 łyżeczka esencji waniliowej
- 2 łyżki miodu

Kaszę gotuję w wodzie wraz z jabłkami i przyprawami. Jabłka poszarpałam w rękach na mniejsze kawałki. Nie lubię, kiedy kasze są rozgotowane, więc po ok. 8 min. zalewam wszystko mlekiem migdałowym, wody wtedy prawie już nie ma. Podgrzewam, ale nie doprowadzam do wrzenia. Przelewam na talerz, polewam miodem i ozdabiam krążkiem jabłka. 

Smacznego!
Agniecha


piątek, 5 kwietnia 2013

Zasadowe ciasteczka na oko

W szale poszukiwań słodyczy mogących spełniać restrykcje diety zasadowej, alkalizującej, czy jak kto woli, zasadowej, wymyśliłam takie oto ciacha, które wykonałam według mojej ulubionej techniki pieczenia i gotowania - na oko. Wszystkie składniki zatem według uznania, z palącą się w głowie lampką - wow zasadowe słodycze!

Ciasteczka zgodne z dietą zasadową

- okara sojowa
- starty na grubej tarce kabaczek (Miałam mrożony, tym lepiej, niektóre źródła podają, że alkalizujący wpływ mają jedynie te, które urosły latem)
- 1 eko-jajko (Różne źródła mają różne podejście do produktów pochodzenia zwierzęcego. Podczas diety odkwaszającej pozwalam sobie czasem na jajko, pierś z kurczaka, czy porcję łososia. Jajka mam od kolegi, on ma koleżanki kury, biegają swobodnie po swoim placu i dzióbią trawkę, myślę, że relacja między nami jest ok. i chyba nie ma żadnych kwasów.)
- siemię lniane (zmielone w młynku)
- sezam
- słonecznik
- płatki migdałowe
- ksylitol
- starty na tarce imbir
- cynamon
- kardamon
- goździki (rozgniecione w moździerzu)


Wszystkie podane wyżej składniki łączymy. Formujemy kulki (jeśli ciasto będzie za luźne, najlepiej dodać jeszcze sproszkowanego siemienia; jeśli będzie brakować mu spoistości - wystarczy odrobina wody), spłaszczamy, układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy ok. 20 w temperaturze ok. 180 stopni.
Ciastka są wilgotne, najlepiej trzymać je w papierowej torebce maksymalnie do 7 dni.

Smacznego!
Agniecha

ciastka zgodne z dietą zasadową

A propos diety zasadowej - polecam stronę Dieta alkaliczna - miło się czyta i ma się wrażenie sprawdzonych informacji. 

poniedziałek, 25 marca 2013

Wegański pasztet cz. 2

Tak jak obiecałam (!!) kolejny poniżej przepis na pasztet w wersji wegańskiej.

Pasztet z fasolki mung

2 szkl. fasolki mung
1 puszka pomidorów / w sezonie 3 sztuki świeżych
0,5 słoika suszonych pomidorów w oliwie
0,5 pora
3-5 łyżek płatków owsianych
natka pietruszki
siemię lniane, pestki dyni, pestki słonecznika - według uznania

bazylia 
majeranek
2 ząbki czosnku
papryczka chilli
oliwa z suszonych pomidorów
sól himalajska

1. Fasolkę moczymy przez 2 dni. Następnie gotujemy do miękkości.
2. Porę dusimy na oliwie. 
3. Porę, pomidory, płatki, nasiona i fasolkę blendujemy na gładką masę. Natkę siekamy i dorzucamy do masy. Doprawiamy sugerowanymi lub zupełnie innymi przyprawami. 
4. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez godzinę. 

Smacznego!
Agniecha

środa, 20 marca 2013

Wege pasztety z okazji Wielkanocy cz. 1

W związku z tym, że zbliża się Wielkanoc pomyślałam, że warto ujawnić światu poniższy przepis ;) Wtedy częściej, niż w innym czasie w roku, da się czuć, jak wielki mam na nas wpływ nasza tradycja. Bardzo lubię takie kulinarne nawiązania do korzeni, myślę, że dużo mówią o człowieku i o miejscu, w którym żyje. Niewątpliwie w polskiej kuchni dość mocno obecne są pasztety.
Dziś tradycja w nieco odmienionym wydaniu - porzucamy typowo polskie mięsiwo. Poniżej przepisy na wypróbowany wegański pasztet. Zdjęć nie będzie. Do Wielkanocy za to pojawią się jeszcze dwa przepisy.

Wegański pasztet z fasoli Jaś

2,5 szkl. fasoli Jaś
2 marchewki
1 pietruszka
0,5 buraka
1 seler
8 pieczarek (z okazji diety alkalicznej pominęłam we wczorajszym wypieku)
1 duża cebula 
4-5 łyżek płatków owsianych (dałam gryczane)
3 garście ziaren słonecznika
1 garść orzechów włoskich
2 garście siemienia lnianego
1 pęczek natki pietruszki

oliwa z pestek winogron
przyprawy w ilości według uznania
majeranek,
tymianek,
kminek, 
papryka słodka
chilli
gałka muszkatołowa
imbir
cząber
czarny pieprz
sól himalajska 

1. Fasole moczymy przez 2 doby zmieniając wodę co kilka godzin. Następnie gotujemy do miękkości.
2. Marchew, pietruszkę, buraka, selera obieramy i gotujemy na parze.
3. Cebulę obieramy i szklimy na oliwie. Pod koniec dodajemy pokrojone pieczarki. Dusimy. 
4. Wszystkie powyższe składniki blendujemy z płatkami owsianymi, pod koniec dodajemy siemię, orzechy i słoneczni - można ich nie blendować, będą fajnie chrupać
5. Dodajemy posiekaną natkę pietruszki oraz majeranek, tymianek, kminek, paprykę słodką i chilli, imbir, cząber, gałkę muszkatołową, pieprz czarny, sól himalajską. Miszamy.
6. Formę do pieczenia smarujemy oliwą, wysypujemy ziarnami, wykładamy pasztet. Pieczemy przez godzinę w 180 stopniach. 

Smacznego!
Agniecha

wtorek, 19 marca 2013

Krem z pietruszki i gruszki albo blogerskie rozterki

Zacznijmy od końca. Dawno mnie tu nie było - szkoda... Jakoś cały czas nie mogę odnaleźć się w wirtualnym świecie. Oglądam tyle pięknych zdjęć jedzenia, czytam wiele odkrywczych przepisów, ale w internecie jest też mnóstwo kulinarnych śmieci. Nie chcę być w tej drugiej części. Zabijają mnie trochę moje ambicje a propos pisania perfekcyjnego bloga o jedzeniu. Umyka gdzieś radość z całej sprawy. Na szczęście rozsiada się ona przy moim stole, maluje się uśmiechem na twarzach zadowolonych smakujących moje dania. I to uwielbiam! Cały żywioł gotowania! Mam na nie ochotę nawet, jak nie mam siły na nic innego!
Od trzech tygodni jestem też na pierwszym etapie (ostry) diety zasadowej. Wiosenne zbieranie sił. Dużo na jej temat wiem i pozwala mi to myśleć, że w ogóle dużo wiem na temat zdrowego jedzenia. Czuję, że to pewien dar i szkoda, że ambicje zabierają siły na to, by się nim dzielić.
Mam plan przemyśleć formułę bloga, bo nie chcę go porzucać... A dziś pozostawiam Was z przepisem na zupę, którą można było skosztować na Wrocławskim Restaurant Day i inspirowanym przepisem z bloga z pierwszej grupy wspomnianej na początku posta - Jadłonomii.

Krem z pietruszki i gruszki

3-4 korzenie pietruszek
1 jak najbardziej dojrzała gruszka

cynamon
tymianek cytrynowy
sół himalajska
pieprz czarny ("symbolicznie")
oliwa z pestek winogron

mleko migdałowe/ 50 g migdałów + woda mineralna

Pietruszkę obieramy ze skórki i kroimy na kawałki. Następnie podsmażamy na rozgrzanym oleju. Opruszamy cynamonem, solą i pieprzem. Kiedy pietruszki lekko zmiękną dodajemy pokrojoną, nieobraną gruszkę i dusimy jeszcze ok. 5 min. Następnie zalewamy wszystko filtrowaną wodą. Gotujemy 20 min.
Korzystając z wolnego czasu przygotowujemy mleko migdałowe. Instrukcja tu. Uważam, że jeśli mleko ma być użyte wyłącznie do zupy, spokojnie możemy pominąć etap odciskania płynu od okary i wszystko, co znalazło się w blenderze umieścić w zupie. / Zalewamy mlekiem ze sklepu. Robimy to na sam koniec gotowania, tak, aby nie zagotowywać już mleka. Sprawdzamy konsystencję, słoność i ostrość. Dodajemy listki tymianku cytrynowego. Można podawać!

Smacznego!
Agniecha