czwartek, 10 września 2015

Wschód, do którego chce się wracać!

Człowiek jedzie pod wschodnią granicę Polski, a czuje się, jakby przejechał tysiące kilometrów. Wydarzyło się bardzo wiele, a na mojej drodze stanęła ogromna różnorodność. Te doświadczenia spowodowały totalne przekreślenie tego, co znam z codzienności. Lubię takie momenty, kiedy wszystkie schematy zostają wysadzone w powietrze, a ja, sprzątając gruzy, czuję się tak odświeżona i wolna. Zapraszam na przegląd miejscówek, do których na pewno wrócę, by znów być na przekór modom, celom i codziennym zmaganiom. 



Szczebrzeszyn - okazuje się, że to miasto naprawdę istnieje, dodatkowo nauczycielki polskiego i rodzina nie robili nas w balona mówiąc, że "W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie", spotkać bowiem tu można nie jednego chrząszcza. Ten ze zdjęcia powyżej jest jednym z pierwszych okazów dopełniających legendy miasta. Do Szczebrzeszyna warto pojechać nie tylko ze względu na chrząszcze - to urokliwe miasteczko, w którym unosi się aura mieszkającej tu kiedyś wielonarodowej społeczności. Uważnie oglądajcie zabudowę, podwórka nad Wieprzem, odwieźcie żydowski cmentarz i Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny.


Zamość - miasto idealne - zdecydowanie! Jeden z dwóch zrealizowanych na świecie konceptów miast zbudowanych od planu po ostatnią cegłę według zamysłu jednego architekta. Perła polskiego renesansu, stylu, który rzadko można spotkać na zachodzie Polski. Pierwsze zetknięcie z takim nasyceniem klasycyzmu było piorunujące, tym bardziej, że niemalże cały najstarszy Zamość został odrestaurowany. Pobłądźcie po specyficznych podwórkach Zamościa, poszukajcie różnic, między poszczególnymi częściami miasta, w których mieszkały różne mniejszości etniczne. Wrócę tu jeszcze na wieczorny spacer po bastionach, podobno robi wrażenie. 

W Lublinie wyjątkową atmosferę czuć w miejscu, które nazywa się Dom Słów. Historia przeplata się tutaj z codziennością, bo w dawnej podziemnej drukarni rodzi się właśnie ośrodek kultury. W tym miejscu możecie zobaczyć stare maszyny drukarskie, które cały czas drukują klimatyczne książki i plakaty, odwiedzić wystawy, wziąć udział w warsztatach, a na koniec odpocząć na przyległym Podwórku Muminków. 


ulica tkaczy

Supraśl wyjątkowe miasteczko, w którym na malutkiej powierzchnie istnieje ogrom miejsc wywołujących u mnie efekt wow. Zacznijmy od monasteru, potem Muzeum Ikon, Muzeum Sztuki Drukarskiej i Papiernictwa, spacer wzdłuż Supraśli i powrót do centrum miasteczka z dworkiem Buchholzów, gdzie dziś mieści się liceum plastyczne oraz na ulicę z drewnianymi domami tkaczy, wzdłuż której usytuowane są restauracje z najlepszymi na Białostocczyźnie kartaczami, babką i kiszką ziemniaczaną. Miasteczko żyje leniwie otoczone urokliwą Puszczą Knyszyńską. Warto tam zostać na dłużej.  

monaster 


wnętrze meczetu i mizar w Kruszynianach

Kolejna zjawiskową osadą Podlasia są Kruszyniany. Wieś położona 3 km od granicy z Białorusią. Głównymi punktami, których nie omija żadna przyjeżdżająca tu wycieczka, jest meczet - jeden z pięciu stojących w Polsce i położony zaraz obok mizar - cmentarz muzułmański, którymi gospodarują polscy Tatarzy. Wyjątkowej atmosfery dopełniła jeszcze wizyta w Tatarskiej Jurcie, urokliwym miejscu prowadzonym przez Dżennetę Bogdanowicz. Złote czebureki mienią się w pomarańczowym, zachodzącym słońcu, chrupiące, świetnie doprawione surówki i kiszonki oddają klimat lata. Zjadam tutaj manty - najlepsze pierogi całej podróży. Prawdziwe, pełne smaku jedzenie i lekkość prowadzenia tego miejsca jest wręcz urzekająca. Czas zwolnił tutaj, a relacje międzyludzkie stały się mniej oficjalne. Tutaj odpoczęłam.

manty na słodko z twarogiem, śmietaną i malinami i manty na ostro z twarogiem, marchewką i natką pietruszki - tatarskie pierogi gotowane na parze





















Narew - widok z mostu w Tykocinie

Na drugi dzień wybieramy się na zachód od Białegostoku. Andrzej - nasz przewodnik opowiada fascynującą koleje losu Tykocina, których pamiątki możemy oglądać. Gęsto tutaj od przeszłości, która pozostawiła po sobie: barokowy Kościół Trójcy Przenajświętszej, dawny szpital wojskowy i alumnat, w którym dziś znajduje się restauracja (zapamiętam ją głównie z zapachu masła i pięknego widoku na Narew - koniecznie wrócę, by spróbować jej dań i nie zastawię tego na koniec wizyty), rynek otoczony niskimi drewnianymi domami z ogrodami pełnymi kwiatów (jeden z domów udostępniony do zwiedzania) w centralnym punkcie pomnik Stefana Czarneckiego, barokową Wielką Synagogę i Dom Talmudyczny, w którym dziś znajduje się muzeum historii Tykocina. Miasteczko ma niezwykły klimat! Za mostem znajduje się jeszcze zrekonstruowany zamek Zygmunta II Augusta, ale to już zupełnie inna historia...

wnętrze jednego z drewnianych domów przyległych do rynku, w misce moje ulubione papierówki z drzewa które rośnie za domem

wnętrze Wielkiej Synagogi 

jesteśmy na ulicy Koziej, po lewej Wielka Synagoga, po prawej Dom Talmudyczny

boczna ulica Tykocina


Musze przyznać, że koleje losu zamieniły Białystok w niezbyt urokliwe miasto. Dzieje się tu coraz więcej, a lokalni hipsterzy biorą w ryzy lokalną gastronomię. Wizualny efekt wow zaliczony jeden raz - był to widok Pałacu Branickich oraz przyległych do niego ogrodów i plant. Poleca się na niedzielny spacer!

Kolejnym miejscem, w którym moje serce zabiło pełnym spokoju rytmem były rozlewiska Narwi. Miałyśmy możliwość oglądać cudowny spektakl wschodu słońca. Najpierw o piątej rano w Śliwnie przeżyliśmy chwile grozy, gdyż poziom wody mógł sugerować, że nie przeciągniemy promów linowych, które pozwolą nam dostać się na drugi koniec trasy - do Waniewa. Udało się, wchodzimy na pomosty, a z minuty na minutę widzimy, jak zmienia się przestrzeń wokół nas. Nasi przewodnicy mówią nam: "Wróćcie wczesną wiosną!". Śpiew ptaków, często gatunków występujących tylko tutaj, nie pozwoli nam słyszeć wtedy własnych myśli. I czy nie o to właściwie chodzi?























Ostatni przystanek i baza wypadowa - Wysoki Most. Leśniczówka, spanie na sianie, zwierzęta, kajak i rower. Kończą się nasze związki z miastem. Zaczyna się nasze odpoczywanie i ładowanie baterii przed powrotem do cywilizacji.


Czarna Hańcza krystalicznie czysta, porośnięta warkoczami wodorostów. Tu prawie nie ma ludzi, po całym dniu spędzonym w kajaku zasypiam na sianie słysząc jej chlupot.







Suchar na ścieżce między Wysokim Mostem a Czerwonym Krzyżem - spokój i harmonia zapiera dech w piersiach. Tu się nie mówi, tu się patrzy i słucha.


Jezioro Wigry przy miejscowości Piaski. Wciąż nie ma nikogo...






















Wracamy do leśniczówki, w oddali widać klasztor w Wigrach. Dobranoc Podlasie...

1 komentarz:

  1. Jestem człowiekiem zachodu, tam się urodziłam i spędziłam całe życie, jednak bardzo ciągnie mnie na wschód - uwielbiam ten klimat, spokój i czyste piękno. Cudna relacja!

    OdpowiedzUsuń