Gdyby jakieś trzy lata temu zapytać
mnie, które miasta w Polsce powinien zobaczyć zagraniczny turysta –
powiedziałabym raczej Kraków, Wrocław, Gdańsk. Warszawa zawsze w
moich rankingach była pomijana. Miasto przeze mnie niezrozumiałe,
trudne i obce. Ale, ale... od mojej ostatniej, zeszłorocznej wycieczki zmienia
powoli swoje oblicze.
Tym razem Stolica przygotowała dla
mnie przygodę szlakiem najlepszych stołecznych deserów. Warszawa jest
naprawdę słodka, czasem aż wykrzywia usta. Opakowana w różne oblicza słodkości. Czasem jest słodyczą bez pomysłu, ale z dobrym marketingiem. Innym razem ta słodycz ma dobre układy, w których interesie jest bronić od dawna obowiązującego porządku. Czasem jest banalna i bezrefleksyjna. Słodycz umila piękne chwile z przyjaciółmi, bo #yolo. Słodycz nie pozwala o sobie zapomnieć. Ale skupmy się jednak na deserach.
Trzy desery na trzy dni w Warszawie
Odette
W pierwszy dzień moje nogi, a
właściwie koła miejskiego roweru, zawiodły mnie na ulicę
Górskiego 6, gdzie od lutego tego roku mieści się jedna z
najbardziej wyrazistych warszawskich cukierni. Odette jest miejscem
prowadzonym przez Katarzynę Zieniewicz, Krzysztofa Rabka i Jarosława Nowakowskiego. Przestrzeń i
desery balansują tu pomiędzy uporządkowaną, przejrzystą
geometrią oraz absolutnym szaleństwem, które kryje się pod
przykrywką symetrycznej formy. Patrząc na Odette można by ją posądzić o zaburzenia
obsesyjno-kompulsywne związane z potrzebą porządkowania ogromu wspaniałych
smakowych bodźców.
Przestrzeń Odette znajduje się na paterze
nowego apartamentowca o bardzo jasnej i prostej strukturze. Zajmuje
dwa pomieszczenie – jedno to cukiernia otwarta dla klientów, a
drugie, oddzielone szklaną ścianą, to miejsce powstawania deserów
i przestrzeń warsztatowa. Latem przed Odette jest jeszcze kilka
stolików na zewnątrz, a że Górskiego nie jest ruchliwą ulicą –
warto z nich skorzystać.
Desery Odette czerpią swe formy z prostych
przestrzennych figur. Rzecz na tyle piękna i jeszcze niespotykana w
polskim cukiernictwie, że niemalże życiowym wyborem staje się
„Wbić, czy nie wbić widelczyk? Oto jest pytanie!”. Gdy
zdecydujemy się jednak zniszczyć tę harmonię, okazuję się, że
wsiadamy do smakowego rollercoaster'a - przed nami różnorodne
struktury, musy, pianki, chrupiące ciasteczka, sprężyste otoczki,
bardzo intensywne smaki. Czekolada jest bardziej
czekoladowa, wanilia bardziej waniliowa, karmel bardziej karmelowy,
owoce bardziej owocowe... W Odette można się przekonać, ile znaczą
najlepsze składniki, przywożone z całego świata i niezamęczone
przez nieprofesjonalną obróbkę. Tu nie ma drogi na skróty.
Tak samo jak desery, wyważone jest wnętrze
cukierni – bardzo mocne materiały i kształty: lastrykowa lada,
boazeria, szkło, krzesła i stoły w klimacie art deco, zestawione
są ze stylistyką z przeciwnego bieguna: pastelami, szarościami,
złamaną biel, złotem, czernią.
Droga Odette prosiłabym Cię jedynie o
lepszą kawę i bardziej oszczędną w ruchach i minach obsługę.
Lukullus
Drugim miejscem, jakie odwiedziłam był
Lukullus, którego od bardzo dawna obserwuję w mediach
społecznościowych. Jest to cukiernia rodzinna, która nie wyrosła
wraz z nowofalową modą na uczciwe wypieki, ale kształtowała i
sprawdzała swoje receptury od lat. Założona w 1946 przez Jana
Dynowskiego, opierając swą działalność na solidnym rzemiośle,
doczekała się trzeciego pokolenia właścicieli.
Mijają już ponad trzy lata od kiedy
cukiernia rozpoczęła nowy etap w swojej historii. Odświeżyła
wizerunek i proponuje swoim klientom tradycyjne polskie wypieki, a także te inspirowane francuskimi klasykami. Lukullus - nowoczesne oblicze polskiego cukiernictwa - zachował to, co w tradycji najlepsze i połączył z najnowszą wiedzą o technikach i selekcji produktów. Chyba nie pomylę się za wiele, jeśli napiszę, że zapoczątkował zmiany jakie zachodzą w świecie polskich słodkich wypieków.
Ważnym dla Lukullusa jest osadzenie w
polskiej kulturze – polskie produkty: ich sztandarowy składnik –
masło z Grajewa, sezonowe i lokalne owoce, które wchodzą do
repertuaru wraz z kolejnymi związanymi z porami roku wypiekami.Wśród produktów Lukullusa, jak na każdą, dobrą, polską cukiernie przystało znajdą się: ptysie, bezy, pączki, bajaderki (tu nazywane Bombą Hrabską), szarlotka, ciasto drożdżowe, torty, a także te francuskie, tarty, wśród nich bestseler Limoncello i croissanty.
Postawienie na młodą Polskę podkreśla również współpraca z projektantami i grafikami którzy tworzą fenomenalną, wizualną oprawę Lukullusa, są
wśród nich Olka Osadzińska, Bożka Rydlewska, Anna Warszawska, Jan
Dziaczkowski. Dzięki nim zapadają w pamięć lukullusowe opakowania i wnętrza zdecydowanie inspirowane secesją, fantasmagoryczne, kipiące zdobieniami tapety w roślinne i zwierzęce printy, uzupełnione złotymi i srebrnymi dodatkami.
Lukullus ma piękną polską duszę i w Warszawie już siedem
punktów, w których codziennie swą pracą składa hołd masłu. A
że masło uwielbiam – stąd już prosta droga do tego, by
uwielbiać Lukullusa!
Uki Uki
Ostatnie miejsce - Uki Uki - nie jest cukiernią, a restauracją, gdzie serwuje się udon, który tak bardzo (jak wszystko, co japońskie) chciałam spróbować. Kiedy ceremonia spożycia, bo tak to należy nazwać, bulionu z dodatkami dobiegła końca, zajrzeliśmy jeszcze do karty w poszukiwaniu deserów. Tu skromnie, tak jak w całym menu. Uki Uki zdecydowanie nie stawia na ilość, tylko na jakość! Na liście trzy opcje - lody z zielonej herbaty, lody z fasolki adzuki i lody z zielonej herbaty z kluseczkami mochi.
Zdecydowaliśmy, że spróbujemy wszystkiego. Po czym okazało się, że nie będzie nam dane. Szef nie zgodził się na wydanie nam lodów z fasolki, które w 35 stopniowym upale, podobno, nawet w lodówce straciły zadowalającą go formę. I tak oto została nam matcha i mochi.
To było moje pierwsze spotkanie z lodami matcha i znajomość ta bardzo dobrze się zapowiadająca. Uki Uki rzuciło mnie na kolana. Lody miały doskonałą konsystencję - nie były bardzo zmrożone, ale też nie roztapiały się w mgnieniu oka. Za to można było zobaczyć (!), jak powoli oddają zimno i przy każdym razie skrobać łyżeczką kremowe lody. Matcha w smaku ziemista, z nutami jodu, doskonale uzupełniona słodko-kwaśnym syropem z muscovado i sosem śliwkowym (o którym nie wspomniano w menu), do tego tłustość i mleczność śmietany podbita chrupiącą orzechową posypką. To była doskonała pełnia, mieszczącą balans wszystkich smaków - słodkiego, słonego, kwaśnego, gorzkiego i umami. Kluseczki przyjemnie kontrastowały temperaturą, przy tym były wzorowo wykonane. Tak właśnie okazało się, że do Uki Uki chodzi się także na desery.
Warszawo, dzięki i słodkiego, miłego życia!
Fakt, Warszawa to trudne miasto-lepiej bym tego nie ujęła choć mieszkam w niej od urodzenia blisko 4 dziesięciolecia.
OdpowiedzUsuńGórskiego - ulica mojego dzieciństwa. Odette moim zdaniem zupełnie nie pasuje do jej klimatu z tymi nowoczesnymi deserami choć trzeba przyznać są on bardzo dobre. Znacznie bardziej odnalazł by się tam Lukullus. Mieszkam obecnie obok ich piekarni-pracowni na Bielanach. Od lat odtwarzam w swojej kuchni ich kolejne wypieki, niektóre wychodzą jeszcze lepsze, a innych nie umiem upiec nawet podobnie. Zdecydowanie jedna z lepszych cukierni w mieście , tradycyjne wypieki bez niepotrzebnego zadęcia za to w pierwszorzędnej jakości.
W takim miejscu jak Odette chciałabym kiedyś pracować :)
OdpowiedzUsuńNie lubię Warszawy, odwiedzałam ją kila razy, ciągle wydaje mi się taka zabiegana i nieprzyjazna.