wtorek, 16 grudnia 2014

Pierwsza wycieczka do Milejowego Pola

Jakiś czas temu, kiedy słońce i ciepło były w naszej szerokości geograficznej jeszcze powszechnie dostępnym dobrem, wybrałyśmy się z Efcą i moją przyjaciółką Jadwigą do Milejowic. Celem naszej wycieczki było naturalne gospodarstwo Eweliny Żygadło szerzej znane jako Milejowe Pole. Wieść niosła, że w miejscu tym dzieją się cuda nieznane lub rzadko spotykane we współczesnym świecie – ludzie przyjaźni i uśmiechnieci, zwierzęta luzem biegające, dzieci świata ciekawe, kolorowe warzywa pod ziemią prężnie się rozwijające i jadło na żywym ogniu z sercem przyrządzane.





I podczas naszej wizyty słowa te miały swoje urzeczywistnienie – cała rodzina i przyjaciele, a było ich w ten dzień wielu (gośćmi Milejowego Pola były również dziewczyny z Mamoteki.pl, które prowadziły warsztaty o zdrowym gotowaniu dla dzieci) przywitali nas z otwartymi rękami. Pogwarzyłyśmy, pogotowałyśmy i urodziło się z tego wiele dobrego, czego efekty możecie obserwować. Aż dziw bierze, że to tak niedawno, a zarazem tak wiele się zdarzyło. Powspominajmy razem ten dzień – poniżej rozmowa z Eweliną o tym, jak na co dzień płynie życie w Milejowym Polu, przepis na bardzo proste warzywa, które tam przyrządziłyśmy, a które zrobiły furorę oraz piękne zdjęcia Jadwigi Skowron dokumentujące ostatnie letnie dni 2014.






Miałyśmy w Milejowicach cudowną możliwość gotowania i smakowania podtraw przygotowanych na ogniu (także tych serwowanych przez Mamotekowe dzieci) . Kto zna ten smak natury, może zazdrościć - my dziś same zazdrościmy sobie. Ewelina udostępniła nam do tego przepisu swoje cudowne korzeniowe zapomniane warzywa: topinambur, kolorowe buraki i marchewki, pasternak, rzepę. Poniżej przepis, który możecie odtworzyć w domu.

Grillowane warzywa Efcy
przepis zaadaptowany do warunków miejskich 

  • warzywa korzeniowe dowolne: marchewka, pietruszka, ziemniaki, topinambur, burak - najlepiej zloty 
  • cebula lub por
  • kilka ząbków czosnku

Sos

  • 100 ml sosu sojowy  
  • 100 ml oleju z winogron lub inny do pieczenia 
  • 3 łyżki octu balsamicznego 
  • liść laurowy
  • 2 ziarenka ziela angielskiego
  • 2 łyżeczki ahar masali
  • łodyga rozmarynu
  • 30 ml sosu śliwkowego lub miodu

Warzywa wkładamy do piekarnika na blasze lub w brytfance. Przypiekamy je na funkcji rożen wiatrak w 150 stopniach przez około 15 minut, aż warzywa z wierzchu lekko się opalą.Wyciągamy, dodajemy sos i rozmaryn, mieszamy warzywa w sosie (jeżeli były na blasze to przerzucamy do brytfanki) i wrzucamy jeszcze na 20 minut do piekarnika ustawionego na 200 stopni + wiatrak. Sprawdzamy po 20 minutach czy ziemniaki są miękkie. Jeśli tak, to wyciągamy i rozkoszujemy się!







A na deser rozmowa z Eweliną Żygadło o krainie, w której mieszka i pracuje

RFD: Jak nomen omen wykiełkował i rozwijał się do tej pory pomysł na Milejowe Pole?

Ewelina Żygadło: Taka była potrzeba, naród poprosił – „Pomożecie?” – To pomożemy. To jest gospodarstwo moich rodziców, tu się wychowałam, stąd pochodzę, byłam tutaj od zawsze, tu pomagałam, tutaj zdobywałam moje pierwsze szlify. Wychowałam się na wsi, przesiąkłam tą wsią tak dosadnie. Ale powiem szczerze, że to zaczęło wychodzić później, niektóre rzeczy robię instynktownie, że aż sama jestem w szoku, jak jestem przesiąknięta tą wsią. To wychowanie, praca – rodzice zawsze mieli pole. Trzeba było to przekopać, wykopać, zebrać, schować, później przynieść, zanieść. Cały czas była ta praca, z ziemią, z naturą. Tu jesteś uzależniony od pogody, od pór roku, od pory dnia. Jestem typową osobą ze wsi. Zawsze lubiłam wieś. Klimat wsi był mi zawsze bardzo, bardzo bliski. Wypoczynek na przykład – wolałam jechać w Bieszczady, pod namioty, na spływ kajakowy. Choć nie ukrywam, że był taki czas, że ja się troszeczkę obraziłam na wieś. To znaczy obraziłam? Bardziej postanowiłam, że ja spróbuję czegoś innego. Po maturze robiłam coś innego, całkowicie inny kierunek studiów, jeden, drugi, czymś innym się zajmowałam. A to zaczęło się jakieś pięć-sześć lat temu. Zaczęły do mnie dochodzić sygnały. Ktoś mi powiedział, że gdzieś tam za granicą jest „wow” na eko i bio żywność. Tam to już daleko zaszło, a dla mnie było to oczywiste. Ta ciągle dostępna marchewka z ogródka nie robiła na mnie takiego wrażenia. Ale zaczęły dochodzić do mnie te sygnały, że jest na to zapotrzebowanie. Ja miałam jakieś tam swoje zajęcia, swoje zainteresowania i to mi przynosiło fajne zyski, dlatego to chodziło mi tylko z tyłu głowy. Ale im mniej satysfakcji pojawiło się w mojej dotychczasowej pracy, to bliżej mi się to robiło. I tak sobie myślałam: „masz warunki, jest pole, nie musisz niczego dzierżawić, masz doświadczenie, są rodzice, którzy też mają niesamowitą wiedzę, są maszyny, które można wykorzystać, możesz spróbować”, ale jednak znów coś mnie od tego odciągnęło. W końcu przyszedł w moim życiu taki moment, że musiałam podjąć szybką decyzję, co chcę robić. I postawiłam wszystko na jedną kartę – wróciłam tutaj, poprosiłam tatę, żeby dał mi kawałek ogrodu żebym spróbowała. Ojciec się pukał po głowie: „Zwariowałaś babo! Co Ty robisz? Idź do miasta. Nie po to kończyłaś studia, żeby teraz bawić się w ziemi. Wszystkim się kojarzy, że praca na wsi jest mało wdzięczna, ciężka, niefajna, kiepsko płatna i tak dalej. A tu jest jak wszędzie – są plusy i minusy, aczkolwiek ja zawsze wszędzie widzę plusy – nie ma minusów. Więc ze wszystkich minusów robiłam plusy. Kiedyś może nie lubiłam pracy na wsi, ale teraz z perspektywy czasu ja tak to doceniam. Jakby nie było praca uszlachetnia, robi z ciebie fajnego człowieka, zaradnego, ogarniętego życiowo, im wcześniej zaczniesz pracować tym lepiej. I za to teraz jestem bardzo wdzięczna, że miałam taką możliwość wychowywania i pracowania na wsi, z roślinami, czy ze zwierzętami – uczy to pokory do wszystkiego do przyrody, do ludzi, do wszystkiego.

Ale wracając, ten ważny dla Milejowego Pola moment pojawił się na początku 2013 roku, w marcu, akurat koniec zimy, początek wiosny – dobry moment. Ale nie wiedział za bardzo czym się zająć, w co pójść, więc najlepiej spotkać się z kimś, kto może podpowiedzieć, doradzić. I sobie pomyślałam o Slow Foodzie. Znalazłam Slow Food Youth Wrocław. Spotkałam się wtedy z Piotrem Andruszko, liderem wrocławskiego Slow Foodu. I tak sobie pogadaliśmy, bo właśnie na tym polega rola tego stowarzyszenia, żeby wspierać w takich kwestiach praktycznych. I Piotrek polecił mi wtedy jednego z kucharzy restauracji Folks – szefa kuchni Tomasza Hartmana. I doszło do spotkania. Tomkowi też się spodobał ten pomysł, że miałby takiego swojego rolnika, który mógłby mu hodować to, co on chce i podpowiedział mi: ziemniaki kolorowe, buraki kolorowe, topinambur. Potem Tomek odszedł z Folksa do Szajnochy 11 i ja poszłam z nim. Inni znów podpowiedzieli mi kolejne warzywa zapomniane: brukiew, rzepa, salsefia, skorzonera. Udało mi się znaleźć nasiona, sadzonki. Czasami ściągałam je z drugiego końca świata. Okazało się, że część jest bardzo łatwo dostępna. Wszystko zaczęło się przyjmować. Zaczęły się też zgłaszać kolejne osoby. Tak na dobrą sprawę, nim to wszystko wyrosło, ja miałam już rynki zbytu. Obecnie współpracuję ściśle z kilkoma restauracjami, angażuję się z uprawą w projekty specjalne. Ogólnie dużo eksperymentuję. Ja mam dusze naukowca – jestem chemikiem – eksperymenty z laboratorium przyniosłam tutaj. Także kombinuję – dostaję jakieś nowe sadzonki, nasiona i kiełkuje je w biurze, przenoszę do doniczki, pod folię, do kiełkownicy. W ogóle marzą mi się szklarnie, żeby mieć cały rok dostęp do fajnych warzyw. Fakt jest to trochę wbrew naturze, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jak chcę się rozwijać, nie mogę się skupiać tylko na takiej marchewce, buraku, ziemniaku. Wiem, że jak się stworzy fajne warunki, większość roślin będzie można wyhodować w naszym klimacie. Teraz na przykład prowadzę eksperymenty nad paczką nasion z Singapuru, którą dostałam od Luizy Trisno. Zobaczymy, co z tego będzie, są jakieś szczawie dzikie, pak choi, fasole, jakaś odmiana pokrzywy. Już niedługo zdam relację z tych testów. Nie kręcą mnie modyfikacje. Chciałbym skupić na tym, żeby ściągać tu jakieś ciekawe uprawy, ale i dbać o nasze podwórko, wracać do tych starych odmian.



RFD: Jakie gatunki roślin w tym roku uprawiałaś?

EŻ: Brukiew, rzepa, pasternak, salsefia, skorzonera, różnokolorowe rzodkiewki – biała, czerwona, żółta, podłużna, sałata lollo, majowa, rukola dwa rodzaje, marchewki kolorowe – biała, żółta, czerwona, fioletowa, pomarańczowa, buraki – złoty, biały, włoski, czerwony, podłużny, szczypiorek, koperek, pietruszka, seler, por, topinambur, kalafior, brokuł, czosnek, kilka odmian ziemniaków – do sałatek, do pieczenia, odmiana mieszana, chrzan, cebula. Muszę powiększyć ogród, bo na tę chwile jest za mały.

RFD: A zioła?


EŻ: Tymianek, kolendra, chyzop, bazylia, cząber. Ale był to trudny sezon. Bawiłam się też z restauracjami w takie mikrozioła i tu był szczawik gajowego inaczej nazywany francuskim. Udało mi się znaleźć trudno dostępny groszek wąsaty. I był też oksalis. Jak będą szklarnie to będzie tego dużo więcej i dłużej.

RFD: Czy Milejowe Pole jest gospodarstwem ekologicznym?

EŻ: Nie mam żadnych certyfikatów i cały czas myślę nad tym certyfikowanym gospodarstwem. Na razie nikt tego na mnie nie wymusza. Myślę sobie, że na tyle jest to blisko miasta, że każdy może tu przyjechać i zobaczyć. Tak, jak wy widziałyście - z pięciu marchewek trzy się nadają do jedzenia, bo reszta jest robaczywa albo obgryziona. Chce znaleźć złoty środek, bo przez to, mam dużo strat. Nie używam tutaj żadnej chemii, ale gospodarstwa ekologiczne mogą używać, tylko bardzo niskie dawki i określone rodzaje. Mam też klientów z małymi dziećmi i oni mówią: „ja od razu zobaczę po moim dziecku, czy pani coś tam dosypuje”. To jest temat na przyszłość. Chcę być przede wszystkim gospodarstwem tradycyjnym, z tradycyjnymi metodami, starymi warzywami.

RFD: A jak Twoi sąsiedzi reagują na to, co robisz?

: Ja akurat mam fajnych sąsiadów. Dla wszystkich to jest nowość, ponieważ jesteśmy jedynym gospodarstwem na tej wsi, które żyje z rolnictwa. Nikt już tego nie chce robić, obumiera ta tradycja, my cały czas to kultywujemy. Sąsiedzi się patrzą tak trochę z niedowierzaniem, trochę z podziwem – różnie, ale widać że to żyje, przyjeżdżają ludzie, przyjeżdżają wycieczki. Wczoraj na przykład miałam wykopki – dzieciaki kopały ziemniaki i dla nich ponoć były to tak niesamowite wrażenia, panie nauczycielki tak mi dziękowały za to, że dałam im możliwość pogrzebania w ziemi! To jest bardzo ważne, żeby dzieciaki były świadome, a ludzie nie chcą przyjmować do siebie na takie wizyty. Nie chcą się dzielić, nie wiem z czego to wynika? Mi jest dobrze z tym. Jest ignorancja w narodzie, więc cieszę się, że mogę pomóc.

RFD: Co planujesz na przyszły rok?

EŻ: Jeśli dostanę dofinansowanie, to chciałabym centrum Milejowego Pola przenieść dalej od domu rodziców. Zrobić taką dużą wiatę przygotowaną na warsztaty, biesiady, żeby ludzie się spotykali nawet raz w tygodniu, czy więcej. No i szklarnie. Myślę nad wieloma projektami, wieloma biznesplanami. Przedsiębiorstwo tak działa, szczególnie w rolnictwie i jeśli się chce być na jakimś tam fajnym poziomie, bo nie chcę się zatrzymać na tym, co teraz mam. Daje mi to satysfakcję, ale jeszcze trzeba się rozwijać, pójść dalej, zdobyć next level. Także przede wszystkim te szklarnie, no i chcę powiększyć ogród. Teraz on ma około hektara, ale to jest za mało. Już o tej porze prawie nic nie mam – zostało mi parę porów, małe buraczki. Jednak najważniejsze, żeby w życiu robić to co się lubi. Może z dystansu dopiero doceniam wiele rzeczy związanych z pracą – zawsze starałam się, żeby praca sprawiała mi satysfakcję, radość, zawsze chciałam wynosić nową wiedzę z pracy, dostarczać mi niesamowitych emocji. Wszystko się tu zaczyna i tu się kończy. Krąg życia.


1 komentarz:

  1. Brawo Pole Milejowe! Najlepsiejsze pomidory po tej stronie Wisły! Polecam, Marian Paździoch

    OdpowiedzUsuń